Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Spotkania z poezją - Szept duszy (część 1)

autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik

Aniele Stróżu mój

Po raz ostani przyszedł do mnie
czarny jak odchłań, tamten czas
ilością zdarzeń przerażony,
woalką smutku okrył twarz...

Dni dziś niechciane w klatkach filmu biegną,
by po obejrzeniu zamknąć je w myśl jedną -
zniszczyć, co było. Zbawić duszę biedną.
Niech nikt się nie dowie, jak pokonał mnie zły,
jak byliśmy wciąż razem, w całe noce i dni.
Zachwyceni sobą, on mną, ja szatanem.
Każdy chocholi taniec kończyliśmy nad ranem.
I tak wirując w tańcu, w uścisku, w uśmiechu,
dni i lata biegły od grzechu do grzechu...

A Ty, mój jedyny, Ty mnie przydzielony,
siedziałeś w oddaleniu, bardzo zasmucony.
I nagle wiatr od Ciebie słowa przyniósł te:
"Stój! Może być inaczej, nie widzisz, że ci źle?"

Więc dłoń Twą uchwyciłam, mój biało-pszeniczny...
Wokół świat jak łąka, kwiatami prześliczny.
Dziś sen spokojny, co noc mi fundujesz.
Kocham Cię, mój opiekunie... Powiedz, czy to czujesz?
Trzymaj mnie bardzo mocno, Stóżu mój, aniele,
by każdy dzień tygodnia zmieniał się w niedzielę.

I tak trwaj do końca dni moich, Ty mnie przydzielony.
Kiedyś bezrobotny, dzisiaj obciążony
nadmiarem łask i dziękczynienia.
Pa, mój Aniele Stróżu i do zobaczenia,
a przy wieczornym pacierzu też do usłyszenia...

Pan w Przenajświętszym Sakramencie

Taki jesteś dziś, Panie, kryształowy, złocisty,
tak bardzo odświętny i jakże przeczysty.
Popatrz na mnie choć chwilkę - padłam na kolana.
I co dalej? - nic nie wiem, jak mam wielbić Pana?

Rozglądam się dokładnie, jakże nas niewiele,
przyszliśmy jednak tutaj, by Ci było weselej.
Wokół Ciebie jasność, choć półmrok w kościele...
Jak mi tu z Tobą dobrze, lepiej niż w niedziele...

Lecz, cóż to? - wyszedłeś z kryształów i złotych promieni.
Widzę Cię na łące, co się pięknie zieleni -
stąpasz po niej lekko, ledwie muskasz źdźbła.
Powiedz, czy pozwolisz bym za Tobą szła?

Widzę Cię w dzwonkach leśnych, konwalijkach białych,
w malutkich wróbelkach i orłach wspaniałych.
I gdy szumią rzeki i gdy huczy morze -
wszędzie Cię tam widzę, mój wielbiony Boże.

Tyle się natrudziłeś, aby świat ten stworzyć,
wiele dóbr ofiarować i wiele pomnożyć.
Nasza wdzięczność jest zbyt mała, wiemy to z pewnością,
kochaj nas mimo wszystko swą Bożą miłością.
A tej, co pozwoliłeś na rymów składanie
wybacz nieudolność, wybacz jej mój Panie.

Dlaczego?

Czemu Cię nie zrozumieliśmy, o Jezusie mały?
Że co - uboga szopka, to nie pałac wspaniały.
Nie miałeś w niej kołderki, pieluszki, poduszki,
a świadkiem Twych urodzin owieczki, pastuszki...
Pokazałeś nam wówczas, że gdy się rodzimy -
bez majątku, nadzy, na świat przychodzimy.
I po cóż nam było to Twoje przesłanie,
gdyśmy go nie umieli odczytać, o Panie...

I tak dorastałeś. Nikt nie wie dlaczego
Ci się to udało - bez becikowego?
A czas biegł. Gdy dożyłeś lat już kilkunastu,
okazałeś swą mądrość i światu i miastu.
Nauczałeś w Świątyni, słuchali Cię z zachwycie,
lecz gdy wyszli - znów mieli własny plan na życie.

Nawet wówczas, gdy drogę krzyża dla siebie wybrałeś,
nie zrozumieliśmy, że nam siebie dałeś.
Za nas wszystkich cierpiałeś, za mnie i za niego...
Dlaczego, Panie, to zrobiłeś? Wciąż nie wiem dlaczego...
Co rok się rodzisz dla nas i co rok krzyżujesz,
a my wciąż nie rozumiemy... Aż tak nas miłujesz?

Obraz mój

Świt jeszcze niecały, niepełny, a mgły już rozprasza bladawe...
I rosa - skąd dziś tyle rosy? - wysrebrza piasek i trawę.
Noc zrolowała kurtynę jak torę po modlitwy końcu,
zamilkły polne koniki, jaszczurki się grzeją na słońcu...

A oni wędrują wciąż naprzód, w ten dzień, co już upił się słońcem.
Odpoczną, gdy przejdą za górę, odpoczną przed dnia tego końcem.
Minęli mnie bezszelestnie, kierując swe kroki ku miastu.
Miasto - to Jerozolima - wędrowców zaś było trzynastu.

I poszli. Przewodnik im wskazał, by szli przed siebie, do przodu.
W powietrzu zapach pozostał kłosów pszenicznych i miodu.
Wciąż wzbudzam w sobie ten obraz i wciąż mi go mało i mało...
I nie wiem, czy ja to widziałam, czy tylko mi się zdawało?