autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik
Śmierć Różyczki
Na niewielkim barłogu, w malignie, w gorączce
mała Różyczka do słońca wyciągała rączkę.
Lecz chwytała tylko piwniczne powietrze,
jak ryba bez wody, pragnąca żyć jeszcze.
Tu, w Litzmanstadt-Getto bród, głód i cierpienia,
a tam, za drutami pogubione wspomnienia.
Tylko czasem wracają kolorowym westchnieniem,
krótkim lotem motyla, jednym oka mgnieniem.
- A pamiętasz, mamusiu, naszą studnię z żurawiem?
Byłam już taka duża, że sięgałam prawie
do jej brzegów i w dół spoglądałam.
A bałam się spoglądać - o, bardzo się bałam.
- A pamiętasz, córeczko, wuja Arona, a tatę?
I ciocię Rachelę, co dawała ci macę?
Ciekawe, jak tam w Radomiu - pewne żniwa zaczęli...
Lecz dziś siedzą na ławeczce - jak to przy niedzieli.
Na tej ławeczce, co ją dziadek zrobił, tej obok sadzawki.
A za nią nasze poletko, gdzie rosły truskawki.
O, gdyby na chwilę przywołać tamte czasy...
I zobaczyć znane łąki i pola i lasy...
Przed domem paść na kolana, pobożnie jak przed ołtarzem
i chwycić się za ręce i cieszyć, że znów razem...
A tymczasem noc się stała, lecz cóż to za różnica.
W piwnicznej izbie ni słońca nie widać, ani też księżyca...
W tę noc na barłogu zakwitły polne kwiatki.
I zabrały do siebie ostatnie dziecko tej matki.
Łzy Matki
Łzy Matki, to łzy smutku na ołtarzu cierpienia.
Są jak rosa, zaklęta w kryształy wśród wrzosowisk - to rosa milczenia.
Gdy jutrzenki światła zgasły
zapłakałaś pierwszy raz.
Potem jeszcze drugi, trzeci,
w rozbiorowy, smutny czas.
Ty płakałaś, gdy Twe dzieci w swej ziemskiej pielgrzymce
szły do gazu już ostanią drogą
w Oświęcimiu, Sobiborze, Majdanku, Treblince.
I wtedy, gdy kat czerwony jednym swoim podpisem
uśmiercił ich tysiące,
to polegli, jak pod żniwiarza kosą niewinne stokrotki
na zielonej łące...
Przyjęła ich ziemia katyńska
z czaszkami zbitymi od kuli,
a w górze las szumiał wiślanie, po polsku...
Lecz jak się do lasu przytulić?...
Jak łzy Twe, matczyne osuszyć
w gułagach, gdzie mroźnej Syberii są krańce?
Gdy głodniejsi modlitwy niż chleba
splatali z niego różańce.
Zamknęły się wrota historii,
wróg do nich już nie kołacze.
A twarz Matki Bożej wciąż smutna,
bo jeszcze czasem zapłacze...
O Bohaterach z roczników 20-tych
O, jakże krótkie, zbyt krótkie los zafundował nam życie,
zerwane nagle, tragicznie, jak kwiat paproci o świcie.
Zatem noce w kurzu piwnicznym, po schodach, pod górę, pod prąd,
a czasem myśl - Czy dziś zginę? - Lecz co tam, na front, na front!
Na wroga, co drzazgi bolesne nam wbijał przez tyle lat!
Za nasze kobiety, za dzieci i niech zadziwi się świat,
jak Polak młody potrafi Ojczyźnie nie szczędzić swych sił
i w zrywie ognistym, w płomieniach, gdy trzeba zmienić się w pył!
Aż dnia któregoś, o świcie, przyfrunął ptak czarnoskrzydły jak sokół.
Zawisł w bezruchu nad miastem i cisza zaległa wokół.
Więc jeszcze tylko w milczeniu, wśród ruin, gruzu i błota
tę drogę ostatnią pokonać, której na imię Golgota.
A w bramach czarnych i smutnych ognie się dopalają.
Jedni odchodzą, a drudzy na zawsze tu pozostają.
Łzy matek w kroplach bursztynu zastygły drażniąc powieki...
I serce ranią i myśli i trwać tak będą przez wieki.
I pierwsze młodzieńcze miłości, jak wino nietknięte w kielichu...
Odeszły niespełnione, bo tylko szeptane po cichu...
Obce im były radości, zupełnie nieznane pokusy.
Umarły czyste, niewinne, jak na ołtarzach obrusy.
Dziewczęta warkocze obcięły i kiry zrzuciły z ran krwawych,
lecz w sercu wciąż noszą obraz swych chłopców - Obrońców Warszawy.