Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Zapiski z życia (część 2)

autor: Jerzy Świderski

Spróbuję teraz zanotować inne wspomnienia, dotyczące tak mojej osoby w gronie rodziny, jak i innych, z którymi spotykałem się najczęściej. Moje zetknięcie się z nimi zostawiło trwały ślad, więc ich opis będzie też po części moją charakterystyką. Bardzo bym chciał nikogo nie urazić kiedy jakiś minus znajduje się przy niektórych opisach. Przepraszam więc z góry i zastrzegam, że to będzie mój osobisty sąd i tylko wyłożenie na papier tego, co może iść w zapomnienie.

O moich Rodzicach pisałem już wcześniej. Babek, tak ze strony Ojca jak i Matki nie znałem, jak również dziadka Dembowskiego ze strony Matki. Pierwszego spotkania z Dziadkiem, Konstantym Świderskim nie pamiętam. Dopiero później jako 6-7 letni chłopak podglądałem jego różne, drobne czynności w ogrodzie. Zawsze z nieodłączną fajką, na bardzo długim, prostym cybuchu. Był też pies, czarny, zły, wiązany przy budzie. Uczony przez Dziadka i jemu tylko wierny. Mnie interesował, bo oprócz popularnych psich umiejętności potrafił np. skrobać młode kartofle. W misce, zanurzone w wodzie kartofle drapane jego łapami, po opłukaniu mogły być gotowane. Był to pies ostry, słuchał tylko Dziadka, zwał się Misiek, a jedzenie brał tylko od Dziadka.

Dziadek był wzrostu średniego. Głowę miał ostrzyżoną krótko, przy tym wąsy i brodę. Taki prawdziwy, dawny dziadek. Pełen powagi, a dla mnie pierwsza, mała encyklopedia. Mogłem z nim przebywać i słuchać opowiadań, a jak się znudziło uciekałem do domu. Dziadek był emerytem, przebywał więc zawsze w domu. Większość dnia przebywał w kościele, który miał tuż, tuż przy ogrodzie. Modlił się, usługiwał księdzu. Te sprawy nie bardzo mnie obchodziły, jednak doświadczyłem na sobie tej łączności Dziadka z parafią. Właśnie Dziadek zapisał mnie w grono ministrantów, którzy po nauczeniu się (a nie rozumieniu) formułek łacińskich, mruczeli odpowiadając księdzu przy ołtarzu. Mnie jakoś ta służba ominęła, bo zaraz na pierwszym nabożeństwie wieczornym wysypałem na dywan żar z kadzielnicy. Uznano, że jestem albo za mały, a może niemrawy. Nie chciałem zajmować się ministranturą, wstydziłem się występować w kościele. Dziadek zmarł w 1937 r. w domu. Miał lat 78.

Stryj Roman, młodszy brat Ojca, wg mnie bardzo jak to się mówi "równy chłop". Zmarł na Śląsku, w Chorzowie w 1947 r., tam też pochowany. Kochał Rudę i zawsze tęsknił do swego ogródka. Podczas ostatniego pobytu, w 1946 r. u nas w Rudzie, chodził po ogrodzie i całował drzewka, jakby czuł, że już ich nie zobaczy.

Stryj Edmund, najmłodszy z braci to były bankowiec, kolekcjoner, szaradzista itp. hobbysta. Wesoły, czuje się, że chce żyć jak najlepiej ze wszystkimi, choć nie zawsze mu to wychodzi.

Moje rodzeństwo - trzy siostry i brat najstarszy, w sumie nas pięcioro. Władysław ma trochę za dużą wyobraźnię, Opowiada czasem niezaistniałe sprawy, sam wierzy w nie i chce, żeby wszyscy wierzyli. Ale za to jemu udaje się prawie wszystko. Siostra Maria - pełna pomysłów przy zabawie. Charakter ma dobry, czuły, ale czasem trochę zbyt zadufana w swoje zdolności. Druga siostra Wanda - ma trochę inny charakter niż Maria. Dobra siostra, żona i matka. Tak się złożyło, że obie strarsze siostry wraz z mężami mieszkały w jednym domu. Trzecia moja siostra Joanna Cecylia Róża Szczęsna zawsze przebywała przy rodzicach i w towarzystwie starszych sióstr i szwagrów.

O sobie trudno pisać, ale przecież z tych kilku stron pisaniny można i mnie określić. Będę jeszcze z resztą próbował pisać o niektórych momentach zaistniałych w moim 60-letnim życiu. Będą to lata przedszkolne i jego walory, będą to lata szkolne ze wszystkimi laurami i niepowodzeniami. Tylko czy będę zdolny to jakoś podać, jasno i ciekawie. Wszystko jedno, nie wstydzę się tego co napiszę. Najgorzej z tym - od czego zacząć. Czy kolejno latami? Chyba tak nie potrafię, bo chciałbym napisać dużo, a przecież z biegiem pisania przypominać się będą fakty dawniej zaistniałe. Będzie trochę mieszaniny, ale przy dobrych chęciach czytający wyłowi sobie takie życie chłopaka, ucznia, studenta, a później dorosłego człowieka. Powyższe informacje pisane były z pojedynczych notatek do dnia 8 lutego 1973 r., a teraz wrócić należy do lat 1915-1916, kiedy miałem 3-4 lata i czy też z opowiadań czy naprawdę pamiętam niektóre fakty okaże się w trakcie pisania. Zaznaczam, że niektóre fakty powtarzać się będą, ale to z powodu odległych czasów i nieumiejętności pisania takiego pamiętnika - wspomnień.

Ja i Ruda

1915 rok. Miałem wtedy 3 lata. Podobno w wieku 3 lat człowiek pamięta już pierwsze fakty. Nie upieram się, że jestem wyjątkiem o bardzo dobrej pamięci. Tyle nasłuchaliśmy się opowiadań dziadka, ojca, matki i innych osób o bitwach, jakie miały miejsce w Rudzie Pabianickiej, że fakty te można podać jako zapamiętane.

Jak wiadomo są to lata I Wojny Światowej. Łódź opanowana była przez Niemców, a odbijali ją Rosjanie, stąd bitwy, artyleryjskie bombardowania miasta właśnie od jego południowej strony. Pomimo, że Łódź była pod ostrzałem, ojciec z nami, tzn. bratem, dwiema siostrami, ze mną i matką uciekał do miasta, by się oddalić od frontu i bezpośrednich potyczek w Rudzie. Była to ucieczka piesza, przez łąki, do szosy Pabianickiej. Ja jako trzylatek "jechałem" na ramionach ojca.

Mieszkaliśmy wtedy (podobno) tuż nad Stawem Stefańskiego (ob. ul Patriotyczna), w domu p. Krowirandy. Dziadek mieszkał przy ul. Wyścigowej (tor wyścigów konnych). On nigdzie nie uciekał, krył się w ziemiance zbudowanej w naszym ogrodzie.

Byłem za mały, żeby wszystko zapamiętać, toteż okres lat 1916-1917 do 1918 jeszcze zostawiam innym do wspominania, tym bardziej, że jeszcze będą o tym zapiski przy innej okazji. Moi rodzice często się wtedy przeprowadzali, toteż rok 1918 zastaje nas przy ul. Trudnej 4, w domu p. Sierakowa. Jest to drewniana willa, usytuowana na stoku terenu ciągnącego się od Rudzkiej Góry ku południowemu zachodowi. Stoi ten dom do dziś, niewiele zmieniony (brak tylko tarasu nad werandą) i śni mi się bardzo często.

Teren samej Rudzkiej Góry z przyległościami, albo taras nad werandą są obiektami niewiele znaczącymi... Ale tylko dla obcych. Dla nas, pięciorga rodzeństwa, Rudzka Góra, balustrada tarasu, rzeka Ner i tereny łączące te obiekty były tym, czym są dla obecnej młodzieży stadiony i plaże. Były to dla nas miejsca szczególnych zabaw. Zabaw, które trzeba było aranżować samemu. To nie był okres radia i telewizji. To przyszło grubo później. Obecne dzieci nie muszą mieć wiele fantazji, by w chwilach wolnych od nauki mieć zajęcie. Przycisk aparatu i już film gotowy. My wtedy tworzyliśmy filmy i audycje sami, w plenerze nad rzeką czy na Rudzkiej Górze będąc aktorami, reżyserami i zarazem odbiorcami tych wszystkich radości, a czasem nawet mało co tragicznych chwil.

Wspomniałem, że niewiele pamiętam z okresu lat 1916-1917. Poprawiam się. W 1917 r. uczestniczyłem jako 5-letni chłopak w nabożeństwie odprawianym w domu przy ul. Magdaleny 3, w dwóch pokojach na I piętrze. Nic nieznaczący fakt, ale przy okazji chcę wspomnieć jak powstała Parafia w Rudzie Pabianickiej i związana z tym historia tworzenia tej Parafii i budowy Kościoła przy ul. Farnej. Pewnie, że jako smyk pięcioletni nie znałem pobudek i przyczyn, ale to co napiszę wiem od Ojca mojego, bezpośrednio zainteresowanego i czynnego przy powołaniu naszej Parafii. Sam też pamiętam niektóre fakty mimo moich 4-5 lat zwłaszcza, że utrwaliło się to w trakcie późniejszych rozmów z rodzicami i starszymi rudzianami i żyłką do wszystkiego co rudzkie.

Kiedy po śmierci Ojca przeglądałem jego notatki, napotkałem kilka wzmianek o umiastowieniu Rudy Pabianickiej, a z wcześniejszych - o powstaniu Parafii w Rudzie.

Można powiedzieć, że pierwszym zalążkiem tego (rok 1915-1916) były kontakty ks. kan. T. Świnarskiego z Pabianic z Komitetem Pomocy Biednym, który się tu, w Rudzie, zawiązał z inicjatywy kilku rudzkich obywateli, a między innymi byli to: Julian Wiśniewski - naczelnik stacji Łódzkich Elektrycznych Kolei Dojazdowych, Stefański - majster Zakładów "L. Gajera" Bawełna i Stefan Świderski - kontroler Ł.E.K.D. Do Komitetu należało więcej obywateli naszej ówczesnej osady Ruda Pab. Wylicza ich nie będę, bo i tak wszystkich nawet ojciec nie podaje. Komitet ten prowadził tzw. "Tanią Kuchnię". W czasie I Wojny Światowej zbiedniałej ludności było tak dużo, że w/w Komitet nie mogąc sobie poradzić zwrócił się do podobnej instytucji w Pabianicach, na której czele stał właśnie ks. kan. Świnarski.

To on przyszedł z pomocą rudzianom, przysyłając obuwie, odzież i bieliznę. Przez częste przebywanie ks. Świnarskiego w Rudzie powstała z jego inicjatywy i ojca mojego Stefana Świderskiego myśl zawiązania budowy Kościoła w Rudzie Pabianickiej.

A tymczasem, z inicjatywy wyżej wymienionych, w wynajętych lokalach przy ul. Magdaleny 3 odbywają się w każdą niedzielę nabożeństwa.