autor: Mieczysław Kacperczyk
W kwietniu odbyło się ogólne zebranie
rodziców, pedagogów. Liczni przyszli na nie.
Witałem ich serdecznie. Wszystko pokazałem.
Sukcesy i potrzeby z nimi omawiałem.
Rodzice na rzecz szkoły opodatkowali
się, po piećdziesiąt złotych miesięcznie składali
na pomoc pedagogom i potrzeby szkoły.
Informowałem także o szkole muzycznej,
o koncertach i innych akcjach artystycznych.
Uczniwie i rodzice muzyki słuchali
z wielką uwagą, bardzo mocno przeżywali.
Dziewiętnastego kwietnia przyjechał do szkoły
pan pełnomocnik Mijal - czarną limuzyną.
Zaprosił nas do auta. Zjeździł góry, doły.
Obejrzał cały teren. Wrócił z dobrą miną.
Wszedł do klasy. Rozmawiał przyjaźnie z uczniami.
Przyrzekł pomoc. Wsiadł w auto. Pożegnał się z nami.
W maju Rzesza Niemiecka kapitulowała.
Dziewiątym Dzień Zwycięstwa Rosja mianowała.
Tak spadł nam kamień z serca na mały palec,
bo gniótł nas w dalszym ciągu bolszewicki walec.
Staraliśmy się podnieść poziom naukowy,
wychowawczy młodzieży, tworzyć nastrój zdrowy,
pomagający w pracy, nauce i sztuce.
Nadeszły repetycje i klasyfikacje,
podsumowanie plonów, reorganizacja.
Ro szkolny skończyliśmy w lipcu - czternastego
- pokazem prac półrocznych Ośrodka Szkolnego.
Mszę odprawił ksiądz proboszcz. Homilię wygłosił.
Pochwałę pracy naszej i uczniów podnosił.
Część artystyczna była przez Radio nadana
pierwszy raz i ostatni stąd transmitowana.
Ewenementem to było w łódzkiej rozgłośni.
Już w lipcu Kuratorium u nas zamieszkało
i kursy wakacyjne w szkole urządzało.
Także i Ministerstwo chętnie korzystało,
Związek Nauczycielstwa też partycypował
- tęgich propagandystów na Kurs delegował.
Kursanci, wykładowcy byli zachwyceni
pięknem naszej przyrody, szkoły, gościnności.
My, mówiąc delikatnie, byliśmy zmuszeni
w czasie krótkich wakacji obsługiwać gości.
Władze w uznaniu zasług kurs nam przedłużyły
i do połowy września bursę zagwoździły.
"Zepsułem" swą opinię, gdy nie pozwoliłem
zabrać nam instrumentów: pianin, fortepianów
przez pana naczelnika dla wojskowych panów
z Ministerstwa Oświaty - Fausza i Zabierskiego
Odtąd nie mogłem liczyć na nic dobrego.
Wiosną z zadowoleniem ktoś zatelefonował,
żebym przeczytał prasę, jak nas opisali:
"Czas skończyć z propagandą faszystowską w szkołach".
Dla przykładu nazwiska faszystek podali:
Oleszczuk i Piesiewicz. Zaprotestowali
najpierw nasi uczniowie. Lecz ich oszukali
w redakcji partyjnego Głosu Robotniczego.
Władze kuratoryjne rychło przyjechały.
Śledztwo przeprowadziły. Wodę do ust brały.
Nikogo nie broniły, raczej pogrążały...
A ja kuratorowi szczerze powiedziałem
co myślę o tej sprawie. Zaprotestowałem.
Żądałem konfrontacji skrzywdzonych z autorem
artykułu, co najmniej z głównym redaktorem.
Kurator prosił panie, żeby się nie bały
i do wakacji cicho w szkole pracowały.
(Oleszczuk w "Czytelniku" pracę otrzymała.
Piesiewiczowa z Łodzi na Śląsk wyjechała.)
W lipcu, o rannej porze, woźny przybiegł do mnie
z rozkazem naczelnika, wzburzony ogromnie,
żebym pobiegł do sadu wypędzić żołnierzy,
którzy zywali jabłka - rzekłem - "To należy
do pana ogrodnika oraz naczelnika,
który w pobliżu mieszka. Chronić nie omieszka
pobliskiego sadu - choćby dla przykładu."
"Pan naczelnik się boi i ja też się boję,
oni mogą nas pobić. Nie wiem jak to zrobić..."
Poszedłem do żołnierzy. W szpitalnej odzieży
siedzieli na jabłoniach,
jedli zielone jabłka. Wyprosiłem gości
radzieckich. Ci przyrzekli połamać mi kości...
Nie uczynili tego, lecz coś podlejszego.
W sadzie stała pasieka. Wieczorem przybyli.
Do uli nasypali prochu strzelniczego.
Ule zamknęli szczelnie. Prochy podpalili...
Pszczołom skrzydła spłonęły. Miód z ramek wybrali.
Leżące, chore pszczoły butami zdeptali
i tak piękną pasiekę szkolną wykończyli.
Goście siedzący obok palca nie skrzywili
w obronie pszczół i sadu - chociaż blisko byli...
Liceum dla Dorosłych kształciło w przyspieszonym
tępie, w warunkach trudnych, improwizowanych;
bez podręczników, źródeł, nawet bez pracowni.
Z form najpowszechniej u nas wówczas stosowanych
były wykłady oraz notatki pisane
przez uczniów podczas lekcji. Po lekcji sprawdzane.
Była to forma dobra dla humanistycznych
nauk, z zła - dla matematyczno-fizycznych.
Zmieniliśmy fizyczny ciąg na humanistyczny.
Wyniki były dobre pomimo trudności,
a to dzięki ambicji i pracowitości
zarówno pedagogów, jako i młodzieży.
Szkoła Muzyczna pięknie nam się rozwijała;
zdolną młodzież i świetnych pedagogów miała.
Wiele koncertów w roku zorganizowała
i do szkół wyższych młodzież swą przygotowywała.
Inwentarz własny także znacznie powiększyła.
Gazetka "Nasze Życie" - kwitła znakomicie.
Była już drukowana i ilustrowana.
Inne organizacje szkolne pracowały,
na zebraniach ogólnych przegląd prac składały.
Pod kierunkiem prefekta - księdza Kowalskiego,
mieliśmy w naszej szkole pierwsze rekolekcje,
które wywarły wielki wpływ na zachowanie
młodzieży, na naukę i na wychowanie.
Ksiądz poczynił starania o paszport zagraniczny.
Władze paszport przyznały. Księdza aresztowały,
w więzieniu osadziły na dziesięć lat.
Siedemnastego stycznia mówił pan naczelnik:
"Szkoły średnie są wsteczne. Nic się nie zmieniło
w demokratyzacji, w społecznej dotacji...
Nie płacić za godziny." Przedtem podał stawki.
"Wciąż istnieje nienawiść." Sprytnie wbijał kliny
w spokojną pracę ludzi. Udawał, że święty...
Naprawdę mu chodziło tylko o "procenty"
od składek rodzicielskich i mienia szkolnego,
których brak doprowadzał go do stanu złego.
"Budżet Oświaty mały - to fakt wszystkim znany.
Dotacje rodzicielskie idą w miliony,
nauczyciel ma więcej niźli zasłużony
Naczelnik Kuratorium"... "Tu pies pogrzebany"...
Sprawozdanie ze stanu szkół naszych złożyłem.
Lecz to szanownej władzy nie uspokoiło.
W braku szukanej dziury bardziej rozdrażniło.
Trzydziestego znów władza u nas się stawiła,
że "muzykę, rysunki już zlikwidowano,
że klasy semestralne będą skasowane.
Że dwie trzecie gimnazjów już się likwiduje.
Łacina jest przedmiotem nadobowiązkowym."