Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Wspomnienia z Rudy Pabianickiej - XX LO (część 2)

autor: Mieczysław Kacperczyk

W wyniku egzaminów skompletowaliśmy
aż sześć klas dla młodzieży i sześć dla dorosłych.
W sumie ponad czterystu uczniów przyjęliśmy.
Liczby nauczycieli, uczniów jeszcze rosły.

Uroczyste otwarcie szkoły nastapiło
trzeciego marca, a na program się złożyło:
nabożeństwo w kościele parafialnym w Rudzie
z udziałem zaproszonych rodziców, młodzieży,
nauczycieli, gości i przedstawicieli
władz cywilnych, wojskowych, gminnych, powiatowych.
Lecz najliczniej przybyli nieproszeni ludzie...
Mszę Świętą odprawił ksiądz Chmiel - proboszcz miejscowy.
Anulka na organach grała, a ja śpiewałem,
na skrzypcach Ave Maria Gounoda zagrałem,
a młodzież ze sztandarem przed ołtarzem stała.
W wielkim skupieniu pierwszej mszy szkolnej słuchała.
Na zakończenie "Boże, coś Polskę..." śpiewała.
Po mszy klasami uczniów uszeregowałem,
z młodzieżą i starszymi pomaszerowałem
do własnej szkoły nowej. Przy Starowej Górze
ujrzeliśmy wśród lasu budynki nieduże,
lecz pieknie polożone, nieznacznie zniszczone.
Wchodziliśmy przez bramę po puszystym śniegu,
choć zziebnięci i głodni - ze śpiewem, w szeregu...

Sala była niewielka, pięknie ozdobiona
zielenią, Białym Orłem, ale wyziębiona.
Starsi usiedli. Młodzież kołem w sali stała.
Najpierw pieśń "Jeszcze Polska..." - zwycięsko zabrzmiała.
Jako dyrektor - krótko wszystkich powitałem.
Kolejno naszym gościom głosu udzielałem.
Pierwszy mówił gospodarz powiatu łódzkiego
- Starosta W. Brzeziński. Oto słowa jego:
"W oczach naszych powstaje Ta, co nie zgnęła...
Co serdeczną krwią ojców obficie spłynęła.
Dzieci Jej powracają do życia wolnego.
Okrutny wróg ucieka już z kraju naszego
w ogniu Armii Czerwonej i Wojska Polskiego.
Otwieramy podwoje dziś Waszej Uczelni,
(gdy toczą jeszcze boje Wasi Bracia dzielni),
aby dać Wam to, co zostało Wam wydarte
przemocą, a co dla Was jest najwięcej warte:
Ojczyznę i naukę, zdrowie, młodość, sztukę,
a nade wszystko Wolność, pokój z narodami
walczącymi w obronie z groźnymi wrogami.
Młodzieży, Pedagogom składam dziś życzenia:
Sukcesów w trudnej pracy oraz nadrobienia
straconych lat wojennych i zadowolenia."

Po rosyjsku przemówił komendant wojenny
z Rudy - Iwan Baraniec. Wygłosił płomienny
apel i pozdrowienia w imieniu młodzieży
radzieckiej - komsomolskiej - dla młodzieży polskiej.
Punktem kulminacyjnym "otwarcia" została
decyzja Naczelnika Szkół Średnich. Ta brzmiała:
"Gimnazjum dla młodzieży i dorosłych w Rudzie
ogłaszam za otwarte." Co wrażliwsi ludzie
dobywali chusteczek i łzy ocierali.
Podałem ton i wszyscy zgodnie zaśpiewali:
"Nie rzucim ziemi skąd nasz ród,
nie damy pogrześć mowy. Polski my naród, polski lud,
królewski szczep Piastowy"...(1)

Ksiądz Chmiel ujął kropidło, kapitam Baraniec
chwycił w prawicę wody poświęconej garniec
i święcił obiekty w wielkim uniesieniu
- katolik i marksita - w zgodnym zespoleniu.

W tej chwili przyszli do mnie trzej starsi uczniowie(2)
z prośbą, żeby otworzyć klasę licealną:
"Są kandydaci w Rudzie, Tuszynie i Rzgowie,
w sumie przekroczą nawet liczbę wymaganą."
Prośbę ich przedstawiłem wnet Naczelnikowi.
Uzasadniłem kadrą, bursą. Terenowi
ojcowie gmin poparli plan - jako realny.
Pan Naczelnik(3) wygłosił zaraz tekst formalny:
"Otwiera się Liceum w kursie przyspieszonym
dla dorosłych, przez wojnę w studiach opóźnionym,
pracującym, kształcić się w liceum pragnącym."
Sam zaintonowałem: "Myśmy przyszłością narodu"...
Obecni, zwłaszcza starsi tę melodię znali,
podchwycili ją - razem ze mną zaśpiewali.

Na zakończenie plan lekcji uczniom podałem.
Aktywniejszych rodziców, kolegów zebrałem,
Komitet Rodzicielski(4) zebrałem,
żeby wspólnie wytyczyć dalsze współdziałania
w ratowaniu młodzieży i uzupełniania
kadry, pomocy szkolnych i zabezpieczania
domów, mieszkań, żywności oraz stu spraw innych,
nieodzownej pomocy władz miejskich i gminnych.
Anusia "herbatolu"(5) nam nagotowała,
herbatników upiekła, gości częstowała.
Goście cichutko z sobą rozmawiali,
że w kapitanie Barańcu poznali
herszta, który rabował ich mieszkania,
jako niemieckie - w nocy - bez zażenowania.
Komitet Rodzicielski mógł pomóc niewiele.

Dobrą wolę przyrzekali nam nauczyciele...
Po godzinnej naradzie zostaliśmy sami,
żeby kontynuować pracę z przeszkodami.
Bo przeciwnicy szkoły nie ustępowali.
Wprawdzie przydziału domów nie kwestionowali,
ale "ziemia należy do Rolnictwa przecie,
a lasy do Leśnictwa, motor - do Przemysłu,
a nie do dyrektora uzurpatora".
Stawiali mi zarzuty nie udowodnione,
podrzucali pułapki przez nich wymyślone.
I sam nie wymyśliłbym lepszego pomysłu
do zlikwidowania pretensji Przemysłu -
od prostego przypadku. Spotkałem ministra
Rolnictwa idącego do mieszkania swego
z naczelnikiem szkół średnich. Obaj rozmawiali
o fortepianie. Obaj na nim się nie znali.
Napotkawszy muzyka, grzecznie mnie prosili,
bym ocenił fortepian, który przedstawili.
Prośbę władzy spełniłem. Swoją przedłożyłem.
Naczelnik sprawę poparł. No i otrzymałem
decyzję o przydziale czterdziestu hektarów
ziemi na własność szkoły. Więc podziękowałem
Ministrowi Rolnictwa - panu Bertholdowi.

W końcu kwietnia wręczono mi akt własności
na nieznanej w historii szkół uroczystości.
Z udziałem pięćdziesięciu urzędowych gości
z województwa, powiatu, miejskich, wiejskich, rolnych(6),
wojskowych i partyjnych, biurokratów szkolnych,
rodziców i młodzieży, nauki, kultury,
Milicji, bezpieczeństwa i komendantury(7).
Powitałem znych gości, młodzież, pedagogów,
rodziców i przyjaciół - pożegnałem wrogów...
Potem mówił Kurator do naszej młodzieży,
(wszak - jemu się pierszeństwo z urzędu należy).
Po czym Naczelnik usty dźwięcznymi przemawiał,
a Włodzimierz Seroka - pełnomocnik rolny,
powiedział: "Dytektorze wręczam Ci akt szkolny
nadania szkole ziemi przez Polskę Ludową.
Zachowaj go i pilnuj, by ziemia nadana
służyła dzieciom polskim, była uprawiana...
By szkoła wychowała chłopów, robotników,
na dzielnych, wiernych synów, światłych pracowników,
aby przyjmowała tych, co domu nie mają,
swych rodziców nie znają, tę ziemię kochają,
co krew, pracę i życie w potrzebie Jej dają".
Młodzież wręcza kwiaty, podziękowania
i na tym się skończyła uroczystość cała.
W części drugiej rodzice, w najpiękniejszej sali
jak umieli, tak gości swych podejmowali.
Do picia i jedzenia mile zachęcali,
a wygłodzeni goście prosić się nie dali.

Następnie do Urzędu dyskretnie mnie wezwano,
by zalegalizowac mi broń posiadaną.
Odrzekłem - żadnej broni do legalizowania
nie mam - Na to kierownik: "Przecie pan ochrania
mienie, no i pieniądze państwowe przynosi
na wypłatę. Zatwierdzę broń, gdy pan poprosi.
Wystarczy podać numer i kaliber broni."
- "Numeru nie pamietam, rodzaj podać mogę"
- "Więc proszę" - rzekł komandant. - "Niech pan się nie boi.
Dam też upoważnienie na kupno naboi"

Ociągam się... i cedzę... okazuję trwogę...
Wybucham - "To czołg - Tygrys - w lesie zostawiony
przez Niemców, a przez Rosjan nieco uszkodzony!"
Wszyscy parsknęli śmiechem i ta się skończyło
zatwierdzenie mej broni. Choć celne - chybiło.


Przypisy:
(1) - słowa Marii Konopnickiej
(2) - K. Kuczewski, Majewski, Różycki
(3) - K. Przesmycki
(4) - W. Dudkiewicz, M. Kijokowa, F. Krzemiński, L. Kwiatkowska, Z. Lisowa, Lukas, Z. Remiszowa, J. Rydzynia, R. Sękowa, Dynkierowski, Gabrysiewicz
(5) - falsyfikat herbaty
(6) - urzędnicy rolni: prezes Dobrowolski, zastępca Potapczuk, kluczowi W. Seroka, B. Dubowski, J. Grodzki
(7) - radzieckiej