autor: Mieczysław Kacperczyk
Dla kontroli frekwencji przed wejściem stawałem,
zobaczyłem dziewczynkę(1), brudną, potarganą,
na twarzy podrapaną i sponiewieraną.
Spytałem o przyczynę stanu okropnego
"Zostałam napadnięta przez draba ruskiego,
przydusił mnie do ziemi, chciał zgwałcić w sośniaku.
Wyrwałam się, uciekłam. Ukryłam się w krzaku.
Nadeszli nasi chłopcy, draba przestraszyli
i mnie od tak okropnej hańby uwolnili"...
Innego dnia spostrzegłem ucznia(2) jadącego
rowerem swym do szkoły i krwią broczącego.
Wyjaśnił, że przez Rosjan został zatrzymany,
lecz nacisnął pedały (ledwo ociekł cały).
Nożem w ostatniej chwili został skaleczony.
Że uratował rower - był zadowolony.
Próbowałem nawiązać kontakt z żołnierzami
radzieckimi, chorymi i ciężko rannymi,
wytworzyć atmosferę nie przemówieniami,
lecz drobnymi czynami, lepiej wiążącymi
ludzi, niż puste słowa. Młodzież wykazała
zainteresowanie - udział w akcji brała.
Bezpardonowa wojna jeszcze się toczyła.
Ranni żołnierze z frontu do nas przybywali.
Polacy i Rosjanie życie oddawali.
Najnowsza szkoła w Rudzie zamieniona była
na szpital wojsk radzieckich. Poszliśmy z kwiatami
do chorych, ciężko rannych. Rozmawiali z nami.
Nawet nie narzekali, a kwiaty przyjęli
i wdzięczność okazali. Pieśni wysłuchali.
Przy okazji prosiłem o pomoc przy uprawie
ziemi szkolnej. Przyrzekłem biuber dla oraczy,
"zakusku i machorku krepku" - dla palaczy.
Wynik był nadzwyczajny, bo dnia następnego
oracze zaorali część pola szkolnego.
Tak się nawiązała przyjaźń, która miała
łączyć oba narody, gdyby nie przeszkody...
Przyjaźnie się do szkoły ustosunkowali
rodzice i uczniowie, którzy ją wspierali.
Zgłosili się murarze, zduni i stolarze.
Naprawiali kominy, dachy, korytarze.
Wójt Bagiński ze Rzgowa przyprowadził krowę,
a starosta Witkowski przydzielił nam konia.
Co jedna władza dała - to druga zabrała,
bo wytoczoną w sądzie sprawę przegraliśmy.
Kobyłkę oddaliśmy. Koszty ponieśliśmy.
Podobnie było z krową od wójta Bagińskiego.
Sprzedałem piękny obraz W. Krzyżanowskiego
i kupiłem w Bełchatowie rumaka młodego.
W ten sposób rozwiązałem problem transportowy,
gospodarczy, siłowy i robót polowych.
Rewolucyjnie działał Związek Walki Młodych;
za drzewce do sztandaru przyrzekł bibliotekę.
Drzewce dałem, bo miałem. Więc poszli za rzekę
do domu Gastmanowej. Książki przytaszczyli,
Dumni ze swego dzieła - w klasie rozłożyli.
Odczytałem ex libris znanej polonistki
z Liceum Piłsudskiego - odprawiłem wszystkich
razem z ich podarunkiem, by go umieścili
jak najprędzej w tym miejscu, skąd go zagrabili
podczas nieobecności pani Gastmanowej.
Tak zatuszowaliśmy ślad "omyłki" nowej.
Chłopców zwiodło nazwisko. Naprawili wszystko.
Rodzice przekazali kilka instrumentów
poniemieckich szkole, bez żadnych mankamentów.
Mając transport, przywiozłem z "Vereinu" niemieckiego
sporo sprzętu, Polakom wcześniej zabranego:
fisharmonium i szafę i kontrabas stary,
stoły, stołki i ławy, niemieckie sztandary...
Szkołę muzyczną otworzyłem w Rudzie.
Instrumenty muzyczne przekazali ludzie.
W likwidaturze później wszystkie opłacałem,
albo od właścicieli polskich nabywałem.
Mając już wóz i konia, przywiozłem do szkoły
szafy, łóżka, narzędzia, ule, ławy, stoły
i cztery fortepiany: Bettinga, Blüthnera,
Schördera, Müllera, trzy pianina: Förstera,
Somerfelda, Blüthnera i trzy fisharmonie.
Z dotacji wojewódzkiej i miejskiej kupiłem
dwoje skrzypiec, klarnety, kontrabas i flety.
Siódmego maja Wydział Kultury i Sztuki
zawiadomił mnie pismem, że Minister Kultury
mianował mnie dyrektorem szkoły muzycznej w Rudzie,
bez pensji, bez budżetu. Pismo podpisała
Naczelnik - Mijalowa. Dobre chęci miała...
Wiosną delegowano mnie z okręgu łódzkiego
na Zjazd Pedagogiczny - "pierwszy spontaniczny".
Po trzech dniach, wieczorem Zjazd ten opuściłem;
przy ulicy Tuwima brankę zobaczyłem.
Na jezdni stały "budy" i kilku tajniaków,
sprawdzali dokumenty. Według listy brali
Kongresiaków do budy, z nimi odjeżdżali...
Mnie dwaj tajni chwycili. Dowody sprawdzili.
Pod płot mnie odstawili. Mówić zabronili.
Chciałem iść zawiadomić o tym, co się stało,
Ministra Skrzeszewskiego. Dwóch mnie zatrzymało.
Znowu sprawdzili dowody, z listą porównali,
wejść mi nie pozwolili, do domu wygnali...
Sam nocą iść się bałem. U Ojca nocowałem.
Rano powróciłem. Wilhelma zastałem,
opiekuna Anusi - jej starszego brata,
który wrócił z niewoli i zamieszkał z nami.
Od tej pory w Rudzie już nie byliśmy sami.
Zorganizowaliśmy też Zjazd Estkowiaków
w dwudziestą rocznicę zdobycia matury,
z udziałem dyrektora - Mariana Dury.
Najbardzie wzruszające było przemówienie
naszego Dyrektora. Stał przed słuchaczmi,
patrzył na nas i milczał i płakał nad nami:
"Wybaczcie mi kochani, że się rozkleiłem.
Patrząc na was, głęboko, do łez się wzruszyłem.
Nerwy nie wytrzymały. Kłopot wam sprawiłem.
Oto już do sił wracam i płakał nie będę.
Dla pewności - pozwólcie, że sobie usiądę.
Tak niedawno zacząłem moją pracę z wami.
Dwadzieści lat minęło, jak się to zaczęło.
Nie widzę tu kolegów, wielu wychowanków,
bo pewnie nie przeżyli walk, tortur, Majdanków...
Ciężkie były te lata, trudne mamy życie...
Gdy stoję tu przed wami, moimi uczniami
- serce bije mi żywiej, krew płynie obficiej.
Czuję się zdrowszy, lepszy, dobrze mi jest z wami.
Sprawiliście mi radość dowodem pamięci.
Płacz mój, to płacz radości, że was znów podziwia.
Chciałbym zawsze być z wami. Łza się w oku kręci,
gdy nadchodzi rozstanie. Ja na pożegnanie
życzę wam zdrowia, szczęścia w życiu osobistym,
rodzinnym, zawodowym, czynnym - Narodowym,
życzę wam też wytrwania i umiłowania
Młodzieży i Ojczyzny, pięknego powołania.
Niech żyją moje dzieci". Skończył. Był wzruszony.
Wieczorem powróciłem do mieszkania swego.
Przed domem stało auto typu wojskowego.
Minąłem obojętnie. Wóz miał znak Wrocławia.
Wszedłem, patrzę, poznaję - Sybirak z Brasławia -
Zenon Skurjat, ogniomistrz, więzień z Krasnojarska.
Padłem w jego objęcia, on w ramiona moje.
Z radości płakaliśmy z Anulką we troje...
Uśmiechnął się, powiedział: "Widzisz, razpuśniku,
chadzasz gdzieś po kominkach, a w domu masz gości...
Nie spodziewają się - już jestem prawie na wolności.
Zwalniam się już z baterii i pytam o radę:
czy zmieszczę się tu u was, jeżeli przyjadę
z rodziną, inwenarzem..." - Przybywaj mój bracie!
Przypisy:
(1) - Janina Kula
(2) - J. Paprotny