autor: Stefan Bogusławski, burmistrz Rudy Pabianickiej
... Był rok 1888 ...
Już szkoły rozpoczęły swe zajęcia. W pogodny niedzielny poranek ostatnich dni sierpnia grupka uczniaków zebrała się przy moście Sobieskiego w Łazienkach, by pójść przez Czerniakowską do Wilanowa. Po tamtej stronie łachy Wilanowskiej, w parku na polance, rozsiadło się bractwo nasze. Po złożeniu przysięgi chłopcy zakopali w blaszanem pudełku od kakao, w pobliżu jednej z figur mitologicznych, mocno czasem nadszarpnięty statut konspiracyjnego towarzystwa Abecadlarzy.
Cel towarzystwa był ni mniej, ni więcej, jak odzyskanie niepodległości Polski. A nazwa - chłopcy przyznawali - prawda co za skromność - że rozpocząć winni swe polityczno-społeczne przygotowanie niemal od ABC. A członkami tego towarzystwa byli: i Bolesław Miklaszewski i Stanisław Grabski i Zdzisław Dębicki i Tadeusz Miciński i Romuald Mielczarski i liczny szereg innych.
Po rozmowach i wymianie myśli na temat przyszłości Polski, a przede wszystkiem - na temat pracy samokształceniowej, chłopcy wybornie i wesoło spędzili czas na zabawie. Już były pozapalane latarnie gazowe na ulicach miasta, kiedy zziajani, weseli, a poważnie nastrojeni, wracali do domu i przemykali się, poprzez rozbawione, spacerujące tłumy uliczne. Noc zapadła. A tej nocy już wielu polskim chłopcom śnił się sen płomienny o szpadzie i złoty sen o szczęściu, ale... nie wszystkim.
* * *
Znowu mijały lata...
Ekonomicznie i politycznie - czasy stawały się coraz gorsze, nad wyraz bolesne i przykre. Znikąd promienia nadziei. Zdawało się - żaden cud nie wskrzesi Polski. Zresztą w cuda nie wierzono. Wprost nieprzyzwoitością towarzyską było mówić na temat podobnych mrzonek. Rugowano, dobijano wiarę w cud w tym kierunku. Sprawa, zdawało się, została przesądzona. Tryumfował zdrowy rozsądek filistra, wzbogaconego kamienicznika, mieszczucha. Uderzono w erotykę Androgyne... Czasy decadence'u... Czasy fin de siecle'u... Samoanaliza posunięta do absurdu... Kawiarniane kwiatki... Jałowe dyskusje bez końca... A jednocześnie migotały ogniki - czasem myśli twórczych, zakonspirowanych kółek samokształceniowych, uniwersytetów latających... A jednocześnie wybuchał od czasu do czasu płomieniem ruch robotniczy pod znakiem socjalizmu. Młodzież poza granicami kraju, w więzieniach, kajdanach lub zsyłce.
Częste wyroki śmierci.
Polityczna niemoc. Polityczna przemoc.
... Był rok 1898 ...
Z latami chłopcy przeistaczali się w młodzieńców - uczniowie w studentów. W piękne popołudnie jednego z dni wrześniowych leżeliśmy wraz z Edwardem Abramowskim na łąkach wyżyn Saleve'u. U stóp gór nieco na prawo wielka tafla wód jeziora, okolonego bulwarami i wspaniałemi budowlami miasta Genewy. W dali na krańcach miasta i poza miastem - w ogrodach tonące wille i oddzielne fermy... A wszystko skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Leżąc - obaj spoglądaliśmy na spokojnie sunące się po niebie obłoczki... Milczeliśmy - obaj... Abramowski rozmyślał już wówczas o swych psychicznych jednostkach, ja zaś marzyłem na jawie o realizacji snu o szpadzie... Przesuwały się, zresztą dość chaotycznie, przed mej pamięci oczami świeże jeszcze obrazy. Mój pobyt na politechnice lwowskiej. Moje zabiegi wstąpienia do szkoły wojskowej. Płomienne mowy Daszyńskiego i kolegi Mokłowskiego w stowarzyszeniu robotniczem "Siła". Rozmowy z nimi... Kongres socjalistyczny w Zurychu w 1893 r. i moja tam przelotna znajomość z przewódcami ówczesnego polskiego ruchu robotniczego. Moje eskapady nielegalne przez granicę rosyjską z bibułą. Moje studja wojskowe. Pobyt w Zurychu. W Monachjum na politechnice. Odczyty i wiece niedawne w studenckich w kolonjach polsko-rosyjskich.
Miałem to wrażenie, że przewódcy ruchu i studenterja, zarówno należąca do szeregów S.D. i P.P.S. - całkowicie byli pochłonięci jedynie realizowaniem nie tyle złotego, a krwawoczerwonego snu o szczęściu. Zaledwie niektórzy z nich, jak Daszyński, Mokłowski, z życzliwem pobłażaniem słuchali mych mrzonek o szpadzie... Myśl zbrojnego czynu była, powiem, niepopularna nawet wśród młodzieży ówczesnej. Myśl o rewolucji społecznej niemal wyłącznie pochłaniała jej umysły... Czułem się boleśnie odosobniony...
Przerwaliśmy milczenie. O przyszłości Polski zaczęliśmy rozmowę. Ja zwierzałem się ze swych myśli... Abramowski - umysł ścisły - starał się przekonać mnie o niesłuszności mego zwątpienia. Był pewny, że jednak ideologja wyzwoleńcza, ideologja niepodległości Polski - wkrótce jako imperatyw narzucić się musi psychice narodu i nią zawładnie. Potrzeba jedynie warunków. A wtedy tacy marzyciele, jak ja, znajdą dla siebie miejsce.
Dziś - po latach wielu, wiem, że i wówczas nie byłem odosobniony. Byli i inni... Tylko spotkać się nie było nam dane...
Wróciliśmy późno wieczorem obaj do domu . Tej nocy i mój sen o szczęściu stawał się krwawoczerwonym, ale jakoś dziwnie splatał się ze snem o szpadzie...
Dalej lata mijały... Rok za rokiem... Przyszłość stawała się przeszłością... Wybuchła wojna rosyjsko-japońska w 1904 r., a na skutek przegranej przez Rosję - rewolucja w Rosji i u nas w 1905 r. Zarysowały się wyraźnie i potężnie zagadnienia społeczne i polityczne. Wiece dzieci... Wiece rodziców... Wiece w Filharmonji warszawskiej... Żądania konstytuanty w Warszawie... W obawie przed daleko idącemi żądaniami obozu socjalistycznego w zakresie zagadnień ekonomicznych, jaskrawo uwypukliły się ugodowe tendencje Narodowej Demokracji w żądaniach autonomji. W obozie socjalistycznym - S.D.K.P. i L. reprezentuje ideologję organicznego połączenia z Rosją. Na tym punkcie uzgadniają się S.D.-cy z prawicą polską. A jednym i drugim otumaniły mózgi rynki zbytu. Rynki zbytu - oto hasło. Jedynie P.P.S. twardo stoi na stanowisku niepodległości Polski. A mocą wyraźnego postawienia w pierwszym punkcie swego programu - dążenia do niepodległości Polski P.P.S. trafia w sedno psychiki narodu i zyskuje olbrzymio na wpływach Jest moment, kiedy sen czerwony o szpadzie przestaje już być mrzonką dla olbrzymich warstw społeczeństwa.
P.P.S. wynajduje środek - ideologję, mocą której zaczynają się już cementować wszystkie warstwy narodu. P.P.S. u szczytu swych wpływów i znaczenia. Ale i w P. P. S. tworzy się rodam. P P.S.-Lewica hasło niepodległości traktuje wyłącznie jako moment agitacyjny. Wzdraga się przed podjęciem czynu zbrojnego. Powstaje w łonie P.P.S. frakcja rewolucyjna, która ujmuje w swe ręce ideologję zbrojnego czynu. Nieliczna bojówka "fraków", wyolbrzymiana do rozmiarów jakiejś potęgi podziemnej. Uwolnienie bohaterskie dziesięciu politycznych z rąk żandarmów, z Pawiaka. Pruszków. Rogów. Strajki powszechne. Brak dowozu żywności. Ogonki. Rozbijanie sklepów. Demonstracje. Pochody. Prowokatorska czarna sotnia. Szarże kozaków i kawalerji na ulicach stolicy i miast prowincjonalnych. Elektryczności, gazu, światła nie ma. Ogłoszenie stanu wojennego. Krwawa kozacka konstytucja na placu teatralnym. Zamachy. Bomby. Strzelanina. Aresztowania. Kajdany. Wyroki śmierci. Tu i owdzie bunty żołnierzy wojsk rosyjskich. Skałon w Warszawie, Kaznakow w Łodzi. A jednak bajeczny nastrój mas. Krwawa środa...
Z wolna jednak rząd carski opanowywuje sytuację. Straszliwie krwawa likwidacja rewolucji. Dzikie represje. Reakcja. Tryumfy zdrowego mieszczańskiego rozsądku Narodowej Demokracji. Rozbite, zdziesiątkowane resztki zwolenników czynu zbrojnego za kordonem. Nie zrzekają się swych mrzonek ponownego podjęcia czynu zbrojnego. Czekają na więcej sprzyjające warunki do wystąpienia...