Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

MOJE PŁOMIENNE SNY O SZPADZIE I ZŁOTE O SZCZĘŚCIU
część 4

autor: Stefan Bogusławski, burmistrz Rudy Pabianickiej

... Dalej lata mijały... Wciąż przyszłość stawała się przeszłością...

... był rok 1918 ...

W pogodny dzień sierpniowy siedziałem na pokładzie japońskiego transoceanicznego okrętu, niosącego nas pasażerów poprzez Wielki Ocean od brzegów Ameryki, ściślej Kanady, bo z Vancouver'u, do brzegów Azji, do Japonji. Kilka jeszcze dni podróży oddzielało nasz okręt od Jokohamy. Spoglądałem na spokojnie, rytmicznie falujący ocean. Myślałem o wydarzeniach w kraju. Z pamięci wywoływałem obrazy niedawnych przeżyć w Ameryce, które, występując pozornie w postaci jakby nie wiążących się ze sobą fragmentów o charakterze wyłącznie przypadkowości, miały jednak z obrazami przeżyć wcześniejszych w czasie genetyczną łączność, logiczną konsekwencję mej psychiki snu o szpadzie i szczęściu. Tworzyły nić jedną...

Powrót mój z Syberji do kraju... Podczas pogodnych Zielonych Świąt 1913 roku w przejeździe z Włoch do kraju odwiedzam Ziuka na Szlaku w Krakowie. Zastaję u niego towarzyszy Sławka, Ryszarda (Sosnkowski) i innych. Ziuk gra w szachy. Dowiaduję się, że jutro mają być ćwiczenia wojskowe - rozwiązywanie określonego zagadnienia taktycznego. Ziuk proponuje, bym wziął udział w charakterze eksperta przy jednej ze stron wojujących. Zgadzam się. Dowódcy z obu stron mieli być na koniach na czele swych oddziałów. Jestem świadkiem rozmowy - tow. Sławek tłumaczy Ziukowi, że za wynajęcie dwóch koni żądają dwanaście czy piętnaście guldenów. Suma, nad którą nasi muszą się dobrze zastanowić! Ziuk proponuje mi zwiedzenie prowadzonej przez niego szkoły wojskowej. Domek w ogródku przy Batorego. Wchodzimy. Na baczność. Karabiny w kozłach. Chłopcy w mundurach. Oglądam bibljoteczkę. Porównywuję obecny stan z tem, co było w 1906 roku. Co za różnica na korzyść! Wyrażam swój podziw i uznanie. Przeczuwam już kadry przyszłej armji polskiej...

Wojna wisi w powietrzu... Ziuk mówi o swem ustosunkowaniu się do władz austrjackich. Jest zdecydowany w razie wojny oprzeć nasz ruch wyzwoleńczy na Austrji. I słusznie. Pod wrażeniem niedawnego swego pobytu w Rosji i na Syberji wysuwam swoją koncepcję - w celu urzeczywistnienia wspólnego naszego snu o szpadzie - wykorzystania także rewolucji w Rosji. Ziuk jest zdania przeciwnego. Uważa Moskali wręcz za niedorozwiniętych, za niezdolnych do rewolucji i na tym czynniku w swych planach politycznych oprzeć się nie chce. Natomiast w mej głowie już wówczas powstało marzenie w związku z rewolucją rosyjską, o wybuchu której w razie wojny święcie byłem przekonany.

Stworzyć kadry legjonów w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej lub w Kanadzie... Przerzucić je na Syberję. Wykorzystać tam element politycznych skazańców i jeńców Polaków i Słowian Austryjackich, których napewno rząd carski tam pędzić będzie... Ten materjał ludzki zorganizować w formacje wojskowe... Podnieść hasło stworzenia Stanów Zjednoczonych Syberji i ją oddzielić od Rosji - usamodzielnić. Hasło, które ma zwolenników swych wśród Sybiraków. Przejść przez Rosję i ruchem dywersyjnym obciążyć twórczą pracę wyzwoleńczą w kraju, na czele której, wiedziałem, Ziuk stanie. Nazajutrz o szóstej rano jestem u stóp Wawelu. Dzień nieco mglisty. Ale zapowiada się wypogodzenie. Czekam. Widzę - maszerują sprawnie szeregi strzelców, a na ich czele na koniach tow. Sławek i Sosnkowski. Jestem obecny przy manewrach tej małej armji - już zapowiedź wczesna - wielkiej. Słońce zachodziło, kiedy powróciłem do hotelu... Nazajutrz wyjechałem do domu, do Łodzi.

... Wojna ...

Ja już wiem, co mam czynić. Krótki pobyt na froncie wojsk rosyjskich w charakterze lekarza. Kijów... Jestem naczelnym lekarzem jednego ze szpitali Związku Miast. W szpitalu dla rannych żołnierzy w Kijowie. Widzę obrazy straszne - zapowiedź nastąpić mającej rewolucji. Dnia 20 maja 1915 roku jadę do Japonji bez paszportu, a z listami - dokumentami, w celu jakoby zakupu medykamentów dla Związku Miast. Przejeżdżam Syberję. Charbin... Chiny... Korea... Japonja… Jestem w San Francisko w pierwszych dniach sierpnia, jeszcze przed wzięciem Warszawy przez Niemców. Na mój list, wystosowany do pana Paderewskiego, jako obywatela, otrzymuję zaproszenie przyjazdu. Jestem dni parę w gościnie u niego w Paso Robles. Wiem o jego stosunkach w świecie amerykańskim. Być może zechce je wyzyskać dla ogólnej sprawy. Chodziło mi o otrzymanie pozwolenia na tworzenie Legjonów na gruncie Stanów Zjednoczonych lub Kanady. Dyskutujemy do późna w nocy. Paderewski, jako artysta, projektem zaczyna się nieco entuzjazmować, jakkolwiek się zastrzega, że w życiu politycznem nie pragnie brać udziału. Wyklucza od razu Stany Zjednoczone Ameryki z rachuby, tem więcej, że w początkach wojny rząd Ameryki sympatyzował z Niemcami. Pozostaje Kanada. W rezultacie naszych rozmów otrzymuję od Paderewskiego listy do osób, które mają mi ułatwić urzeczywistnienie projektu. Jestem w Chicago. Jadę do Kanady. Ostatecznie otrzymuję odpowiedź od rządu, że, ponieważ Kanada należy do dominium Brytyjskiego, a Anglja jest w sojuszu z Rosją, kwestja polska pod żadnym pozorem nie może być wysuwana przed "forum" międzynarodowe… Dopiero na początku 1917 roku, kiedy już wybuchła rewolucja w Rosji i Ameryka przystąpiła do wojny po stronie Aljantów, sprawa tworzenia Legjonów staje się aktualna, ale w Stanach Zjednoczonych. Wówczas Paderewski sam przypomina mi mój projekt, zwraca się do mnie, bym zechciał w zapoczątkowanej już teraz przez niego i stronnictwo amerykańskiej Narodowej Demokracji wziąć udział. Odbyłem z nim konferencję w Chicago i odmówiłem ze względu na to, że i partyjny patronat nad przyszłemi Legjonami w Ameryce, jak również i wytknięta droga via Francja, zgoła wypaczają myśl mego pierwotnego projektu. Porozumieć się nie mogliśmy. Stanąłem na uboczu...

I oto dziś wracam do kraju przez ocean, przez Japonję, a mam zamiar przejechać Sowiecką Rosję...

Były to czasy, kiedy realizował się u nas pod wodzą Piłsudskiego nasz sen o szpadzie...

Jednocześnie miał się realizować sen o szczęściu... ale tak swoiście na ten temat majaczono i tak swoiście realizację tego snu paczono wszędzie i u nas, że, mimo sprzyjające warunki, dotąd go nie zrealizowano...

* * *

... jest rok 1928 ...

Siedzę znowu przy biurku w swym gabinecie lekarskim. Piszę te stroniczki wspomnień i odtwarzam sobie jeszcze w krótkości obrazy ostatnich lat dziesięciu...

...Okręt nasz zawinął wreszcie do portu w Jokohamie. Podróż poprzez Japonję. Curuga, port nad morzem japońskiem, otoczony górami, na szczytach których pełno gniazd orlich. Przejeżdżamy morze japońskie. Azja. Władywostok… Przewrót czesko-słowacki... Atmosfera, przesiąknięta krwiożerczym, wyrafinowanym, zwyrodniałym bandytyzmem.

Na wspomnienie poszczególnych epizodów z tej tak zw. walki białych z czerwonymi - krew w żyłach zastyga... Jakieś z pod ciemnej gwiazdy indywidua, zdeprawowani do szpiku kości - wodzami... Kałmykow. Siemionow. Hr. Ungern - Szternberg baron z nadbałtyckich prowincyj. A wszystko to - byli oficerowie carscy. Awanturnik, osławiony tzw. jenerał czeski Gajda, typowy karjerowicz nieco większego polotu - to z czerwonymi, to z białymi... "Dom Polski"… Rozpolitykowanie w pełni... I tu - biali i czerwoni. Narodowa Demokracja, zwolennicy Paryskiego Komitetu Romana Dmowskiego z jednej, Piłsudczycy - z drugiej, których pierwsi w czambuł potępiają, uważają za bolszewików i nie ma broni wstrętnej, którą by się ci pierwsi nie posługiwali przy zwalczaniu swych przeciwników partyjnych. O władzę chodziło...

... Pamiętam jednego z tych piłsudczyków. Sympatyczny typ bojowca - entuzjasty i idealisty z roku 1905. Był w Legjonach... Był w niewoli niemieckiej... Uciekł. Znalazł się wreszcie we Władywostoku... Wiosną 1919 roku zginął w sopkach kraju Ussuryjskiego w walce partyzantów rosyjskich z Japończykami. Walczył, jako Polak po stronie partyzantów przeciw najazdowi.

Wydarzenia końca 1918 roku w kraju odbijają się echem na Dalekim Wschodzie... Na zjeździe delegatów w Charbinie powstaje Komitet Narodowy na Syberję i Rosję - właściwie, mimo zaprzeczeń - ekspozytura Komitetu Paryskiego, zostający pod protektoratem wojskowej misji francuskiej. W Komitecie było nas siedmiu członków. Ja zostaję członkiem Komitetu od spraw wojskowych, jako przedstawiciel polskich organizacyj robotniczych Władywostoku, Charbina, Irkucka i Nikolska Ussuryjskiego. Inni członkowie - przedstawicielami polskich sfer przemysłowych Syberji. Przewodniczącym komitetu - Jastrzębski, bankier z Szanghaju, krótkotrwały minister finansów naszego gabinetu. Z natury rzeczy zgodna współpraca długo trwać nie mogła. Okazało się, że członkowie Komitetu tworzyć chcieli oddziały wojska polskiego więcej w celu zagrożonych interesów swego posiadania (kopalń) przed bolszewikami, tymczasem organizacje robotnicze zgadzały się na tworzenie oddziałów wojskowych w celu przejścia przez Rosję do Polski, przeciwko okupantom. Nadto porozsyłano na Wschód delegatów samorzutnie na Uralu powstałego Komitetu Wojskowego, który chciał w swe ręce ująć sprawę tworzenia wojska. Intrygi... Polityczne i zwykłe chamstwo... Zarozumiałość... Tupet zdeprawowanych wojną młodzieńców. Hulanki za grosz publiczny... Słowem - w tej brzydkiej grze zwyciężał Komitet Wojskowy i zwyciężył, a swoją centralę otworzył w Omsku. Wszystko to spowodowało, że po kilku tygodniach organizacje robotnicze odwołały mnie z Komitetu, jako swego przedstawiciela.

To był ostatni epizod mego snu o szpadzie...

Tymczasem legjonarze czescy, z którymi związała się tzw. piąta dywizja syberyjska wojsk polskich, wydali za złoto Kołczaka bolszewikom, a oddziały wojsk polskich zdradzili, przebijając się na Wschód, ku morzu. Byłem w Irkucku, gdy bolszewicy zajęli miasto. Jako lekarz partyzanckich oddziałów Dalekiego Wschodu, pod wodzą Gruzina Kałandaraszwilego, udało mi się wyjechać z nim z Irkucka do Błagowieszczeńska. A z Błagowieszczeńska przez miasto chińskie Sahaljan zwiałem do Charbina. Później - Szanghaj... Sejgon... Singapoore... Colombo... Dżibuti... Port Said... Marsylja... I w roku 1923 wróciłem do politycznej już niepodległej Polski.

A więc nasz sen całego życia o szpadzie - ziścił się. Dziś to historja. Przyszłość naszych lat dziecinnych i młodzieńczych, stała się przeszłością. Życie wskazało, że Komendant, dziś Marszałek Piłsudski, jednak w swych planach na właściwszej, na szczęśliwszej warunkami znajdował się drodze. Tylko złoty sen o szczęściu czeka dalej na zrealizowanie!

Wierzę, więcej - jestem przekonany, że i to zadanie, bez wątpienia trudniejsze, stanie się ciałem. Jest to tylko kwest ją czasu. Boć jedynem sensem naszego życia jest rozwój naszej energji poznania i twórczości, co popularnie duszą zowiemy.

A skoro tak, czyżby energja poznania twórczości człowieka, tworząc cuda w dziedzinie techniki, nie była zdolną wynaleźć sposoby i drogi do wykonania największego cudu, jakim jest dziś - sen o szczęściu...

Tylko, obywatele, nie wtłaczajcie życia w program. Wszelkie ich ramy życie złamie, bo program, najdalszy w swych koncepcjach, z natury rzeczy jest zachowawczym. Raczej - życie musi być programem, z warunkiem, że wszelkie odcinki pracy przy rozwiązywaniu zagadnień życia będą pod kierunkiem zawsze współczesnej myśli i rozwiązywane zgodnie ze współczesnemi wynikami wiedzy.

Bowiem czas - to kultura.

Wspominając swe przeżycia i myśląc o nich, przychodzę do przekonania, że życie, mimo, że bóle, cierpienia, łzy - jest jednak piękne. Piękniejsze, niż najpiękniejszy życia opis. Wierzajcie - ci, co miewali szczere sny o szpadzie, choć dziś jedynie śnią, ale również szczerze - o szczęściu. Jeżeli go nie zdołają urzeczywistnić, przekażą ducha testamentem pokoleniom przyszłości...