Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

"Droga przez czas" (część 4)

Jest to rozdział z wspomnieniowej książki Heleny Walewskiej-Sobolewskiej.
Autorka opisuje w nim lata 1946-47 spędzone w XX LO, w początkach istnienia szkoły.

Dzień po dniu zbliżaliśmy się do matury. Na studniówce balowaliśmy w ścisłym gronie. Nasza pani wychowawczyni nie życzyła sobie udziału w zabawie postronnych osób. Ja i Emilka miałyśmy z tego powodu konfliktową sytuację, wywołaną przyjazdem na ten bal dwóch lotników, których zresztą nie zapraszałyśmy. Prawdopodobnie zrobiły to za nas kochane ciotunie. Jednym z nich był siostrzeniec pani Leitserowej, Władek Motyliewicz. Miał szerokie serce i jak każdy lwowiak tryskał humorem. Jego kolega, również wesoły chłopak, miał ochotę poflirtować z Emilką, nie zdając sobie sprawy jaki to twardy orzech do zgryzienia. Chłopcy nie dali sobie wytłumaczyć, że idziemy na studniówkę same z powodu szkolnego reżimu. Obrazili się, a ciocia Helusia musiała przepraszać panią z Monasterzysk.

Maturę zdawaliśmy w największej sali, rozrzuceni przy osobnych stolikach, zgodnie z wymaganiami kuratora. Strach maturalny utrwalił się w mojej świadomości na całe życie. Stąd brały się wszystkie moje koszmarne sny, podczas których męczyłam się z jakimś trudnym zadaniem. A przecież na maturze nie miałam trudności z napisaniem wszystkich prac, chociaż nie miałam pewności czy naprawdę napisałam dobrze.

Na rozdaniu świadectw nie było mnie. Zawiniła ciocia Helusia, której musiałam towarzyszyć w beznadziejnej sprawie mieszkaniowej. Dlatego nie figuruję na wspólnym zdjęciu i nie wiem, co wygłaszał w pożegnalnej mowie pan dyrektor Łopuski. Podobno żegnał nas bardzo ciepło, ale żadna z koleżanek, ani Emilka nie były w stanie cokolwiek powtórzyć.

Kiedy przyszłam odebrać świadectwo dojrzałości, okazało się, że jeszcze niezupełnie dojrzałam, bo rozbeczałam się jak dziecko. Dyrektor podszedł do mnie, wziął mnie za ręce i powiedział: Nie wolno płakać, przy takich stopniach łzy są nie na miejscu. Tak pięknie pani wygląda, taka śliczna sukienka, jaka to radość dla rodziców, tylko się cieszyć. A teraz proszę powiedzieć, gdzie chciałaby pani studiować. Będę w komisji egzaminacyjnej na uniwersytecie, będę starał się dopomóc wszystkim z tego gimnazjum. Pan dyrektor Łopuski odchodził z naszej szkoły. Został powołany na stanowiska kuratora.

Opuszczałam gimnazjum z żalem, wiedząc, że spędzone w nim dni należą już do bezpowrotnej przeszłości. Jednak, kiedy pomyślałam, że odeszli z niego tak wspaniali profesorowie jak pani Maria Berezowska, pan Kacperczyk, a teraz odchodzi dyrektor Łopuski, stwierdziłam, że nastaną w nim już inne czasy i inne obyczaje. Zostawiłam więc w pamięci szkołę jasną, dla wszystkich bez wyjątku życzliwą, jednym słowem tak cudowną, jak czarodziejski domek, podarowany na pewien czas Alicji z Krainy Czarów.

Z klasą jeszcze raz spotkałam się na wspólnej pielgrzymce do Częstochowy. Musieliśmy podziękować Cudownej Pani za dotychczasowe nad nami orędownictwo, za pomyślne zdanie matury, ufając, że w każdej chwili nadal będzie czuwać nad naszymi drogami. Na Jasnej Górze należało odciążyć sumienie, żeby, uzyskując spokój, odzyskać lekkość. Przy licznych konfesjonałach ustawionych w dużej kaplicy, naszym duszom miały urosnąć skrzydła anielskiej świeżości, a łaska Św. Ducha pokrzepić umysły i umocnić wiarę. Zrzucenie z siebie ciężaru nawet drobnych przewinień, wynurzenie się przed kimś, kto jest pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem, to niewymuszone otwarcie się jaźni. W tym akcie można pozbyć się różnych psychiatrycznych zaburzeń. Kapłan spełnia rolę psychoanalityka, który poprzez zebrane informacje o skłonnościach spowiadanej osoby, znajduje jedyne skuteczne remedium: natchnione słowo. Spełnia obowiązek wobec Boga i człowieka, dokonując wcale niełatwej introspekcji przez penetrowanie myśli spowiadanego, przeważnie zagubionego w świecie konfliktów. Przywracając wiernym psychiczną równowagę, jednając ich aktem skruchy z Kościołem i społeczeństwem, staje się rzecznikiem spraw boskich i ludzkich. Jest zatem terapeutą ludzkich dusz, ale jak wiele zyskuje przy tym strona somatyczna, wiedzą najlepiej uzdrowieni, uspokojeni, szczęśliwi. Tak, jak dla normalnego funkcjonowania organizmu potrzebna jest higiena ciała i profilaktyka, tak i dla wewnętrznego ładu niezbędna jest higiena duszy. Dokonuje się poprzez akt pokuty i sakrament. Nie zawsze można zdobyć się na pełne zaufanie do spowiednika. Musi być nim ktoś, komu został dany misyjny dar Ducha Świętego. Jak dobrze, że tam, na Jasnej Górze, miałam szczęście spotkać takiego człowieka, który nadał kierunek moim myślom. Dzięki niemu mogłam ułożyć sobie jasny program dalszego życia. Wiedziałam, że w każdej sytuacji, raczej ja będę gotowa ponieść szkodę, niż ktoś drugi. Nie namyślałam się, przy którym stanąć konfesjonale. Przyklękłam przy pierwszym z brzegu, zupełnie nie przygotowana jeszcze do takiej spowiedzi, jaka mnie czekała. Moje powątpiewania i argumenty co do tego, że Bóg kocha wszystkich jednakowo, opierały się wyłącznie na codziennych spostrzeżeniach, z których wynikało, że Bóg jest raczej po stronie silniejszych. Ubodzy i słabi są niczym lampki tlące się na ołtarzu Boga. Czy tylko cierpienie może oczyścić człowieka z grzechu i uczynić zbawionym? Po tego rodzaju serii pytań sługa Boży nie miał ochoty udzielić mi od razu rozgrzeszenia. Wyciągnął mnie na dialog, który potoczył się swobodnie jak przy czarnej kawie, nie umniejszając powagi chwili w najświętszym miejscu Polski.

Kątem oka widziałam, jak Emilka i moje koleżanki spoglądają co chwilę na zegarki, czekając na mnie w kącie kaplicy i jest im przesadnie wesoło. Ja natomiast zaczęłam przenosić ciężar ciała z jednego łokcia na drugi, mając dobrze odciśnięte kolana. Kiedy przyszła kolej na nauki świadczące o dużej wiedzy teologicznej wiedziałam, że do końca spowiedzi jeszcze daleko.

Spowiednik starał się skierować moją uwagę na wartości, jakie nie mogą ulec dewaluacji w zderzeniu z inną niż chrześcijańska ideologią. Ostrzegał mnie: Pamiętaj, że nauka rozpala umysł, ale ziębi serce. Posługując się zdobytą wiedzą musisz wiedzieć, że ma ona służyć człowiekowi, równie Bogu nieobojętnemu jak ty... Życząc mi dostania się na studia zapytał żartobliwie: Masz plecy? O mam, nawet bardzo dobre, ale czy te plecy znalazłyby się, gdybym nie zasługiwała na poparcie? Na wszystko trzeba sobie naprzód zasłużyć - odpowiedziałam nie bacząc, że mogło to zabrzmieć nieskromnie. Uśmiechnął się mówiąc: Idź z Bogiem. Będę się modlił za ciebie, abyś żyjąc wśród ludzi miała dla nich serce Maryi. Powierzam Jej ciebie, zwracaj się do niej zawsze kiedy zawiodą ludzie.

W trakcie tej spowiedzi dwa razy padło pytanie: Czy będziesz mieszkać w domu akademickim? Nie - odpowiedziałam - będę dojeżdżać. To dobrze - oświadczył - tam nie zawsze panują dobre obyczaje.

Po mnie już nikt nie podchodził do spowiedzi. Biała postać wysunęła się z konfesjonału i szybko zniknęła za pierwszymi drzwiami kaplicy. Kiedy znalazłam się w swojej grupie Emilka patrzyła na mnie z niedowierzaniem, skąd aż tyle grzechów nazbierałam. A Danka Sobczykówna zdążyła zauważyć, że ten mój spowiednik trochę za przystojny jak na zakonnika. Dańcia miała słabość do przystojnych, trochę starszych panów. Przyznała się nawet, że na widok Łopuskiego momentalnie pociły jej się dłonie. Coś takiego odczuwałam wówczas najsilniej. Stojąc wśród rozszlochanych wiernych zrozumiałam, że Ona, dobra Matka jest wszechobecna wszędzie, gdzie prostota serc pokłada ufność w Jej miłosierdzie. Kiedy zawodzi szeroki wachlarz ludzkich możliwości Jej rada toruje drogę we właściwym kierunku.

Stałyśmy tuż przed ołtarzem, kiedy zagrzmiały fanfary. Tłum zafalował jak łan pszenicy. Wszyscy upadli na kolana i z uniesioną głową wpatrywali się w miejsce wolno odsłanianego obrazu. Ciemne, zasmucone oblicze Częstochowskiej Pani zdawało się wyrażać wielkie współczucie dla przybyłych do Niej pielgrzymów. Dwie cięte szramy na prawym policzku świadczyły o przywiązaniu do tej Ziwmi, którą sobie umiłowała i o Mocy, jakiej orężem pokonać się nie da. Małe, zamknięte Jej usta mówią: nie trzeba słów, głosem Nieba są fakty, A Prawda obroni się sama. Ściany kaplicy obwieszone wotami, łącznie z dokumentami zaistniałych w tym miejscu uzdrowień słyszały nie jeden wspólny szloch. Teraz kaplicę wypełniało jedno spazmatyczne łkanie, nieludzki wrzask, rozpaczliwe wprost wycie. Czułam jak cierpnie mi na plecach skóra. Była tak wstrząśnięta tym niepohamowanym zachowaniem ludzi, że zaczęłam płakać jakby moja sytuacja była równie tragiczna jak ich. Żal mi było tych wszystkich ślepców, kalek i nędzarzy, których los dotknął bezlitośnie. W mojej pokutnej modlitwie mogłam tylko gorąco przepraszać najświętszą Matkę i dziękować, że nie jestem jedną z tych nieszczęśliwych. Została mi jeszcze jedna wielka prośba, sekret jedyny, znany tylko Jej, Orędowniczce Polskiej Korony, naszej Królowej. Ona zna moją tęsknotę od tych miejsc, gdzie inaczej pachniał chleb, gdzie nigdy nie kończyła się przyjaźń, a dane słowo było słowem honoru. Wiedziałam, że tak naprawdę potrzebny jest mi teraz wewnętrzny spokój; reszta zależała już tylko od Tej, która daje pocieszenie. Odzyskując ten spokój stoi się mocniej na nogach.

Patrząc nieustannie na cudowny obraz przypomniałam sobie słowa naszego największego poety:

"O wstaw się za mną, O Najświętsza Panno!
Ty jesteś taka na obrazach śliczna - ..."

Wszystkie obrazy Matki Bożej powstały z natchnienia malarzy, ale nie wszystkie są nam - Polakom - tak drogie, jak częstochowski. Z nim związały się dzieje naszego narodu. Tu ksiądz Kordecki, w czasach szwedzkiego potopu prowadził na wałach procesję, wierząc, że cudowny wizerunek Najświętszej Pani odwróci najeźdźcę spod murów Jasnej Góry.

Jest rok 1947, trudne powojenne lata. Kraj jeszcze nie dźwignął się z powojennej pożogi, a już zbierają się tłumy u stóp swojej Pani. Cała Polska, kulami zryta, okaleczona i żałobą swoich dzieci okryta klęka i żali się, dziękuje i prosi. A ja z czym tu przyszłam? czy tylko ze swoimi grzeszkami, które wobec najstraszniejszych zbrodni naszych wrogów na pewno się nie liczą. Już zrzuciłam ten balast niedojrzałych, głupich myśli świadczących tylko o bałamutnej głowie. Jestem teraz na tyle przytomna, że wiem dla kogo powinna być łaska i kto zasługuje na cud. Mogę nie złorzeczyć na niedostatki mojej rodziny i moje własne, ciesząc się wciąż jeszcze zdrowiem i możliwością kształcenia się. Należało podziękować mojej Orędowniczce oddalającej tyle niebezpieczeństw ode mnie. Przychodziła mi z pomocą zawsze w porę i dzisiaj aż uwierzyć nie mogę, że udało mi się przeżyć wojnę, a mogłam przecież zginąć. Że mam ręce i nogi i sprawny umysł. Wojna nie zabrała mi najbliższych z mojej rodziny i znów jesteśmy wszyscy razem. Dla ludzi twarz mam wesołą, a ten smutek noszony w sercu tak minie jak majowy deszcz. Pełna otuchy powierzam swoje sprawy Królowej Świata i Polski, przed którą w starej lwowskiej katedrze złożył wieczyste śluby król Jan Kazimierz. I ja ślubuję wracać do Częstochowy, nie przeczuwając, że w przyszłości wzywać mnie będzie do tego miejsca Apel Jasnogórski: „Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam.” Stanie się to za sprawą Ojca Narodu, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Teraz trzeba mi tylko jak najwięcej sił, żeby podołać nowym obowiązkom i wiary w siebie. O tym też mi mówił mój spowiednik. Wysłuchałam jego pouczeń z takim przejęciem jakbym klęczała przed św. Pawłem. Tu otrzymałam świadectwo dojrzałości serca. Z tym świadectwem pójdę przez życie śmielej, chociaż wiem, że niegdy nie będzie łatwo.

Częstochowa żegnała nas deszczem. Powietrze orzeźwiło się i prawie nie czułam zmęczenia. Chłopcy gdzieś znikli, więc nie szukając ich poszłyśmy do mlecznego baru posilić się przed podróżą. Nasza pielgrzymka zakończyła się na peronie Dworca Kaliskiego w Łodzi. Tam rozeszły się nasze drogi, a wszystkie następne spotkania były już tylko kwestią przypadku. Przed każdym otwierała się nowa droga, a cel rysował jasno: kwalifikacje i praca w wybranym zawodzie. Praca dająca satysfakcję jest wielkim szczęściem i należy ją podejmować nawet jeśli okaże się ponad siły. Bo jeśli Stwórca powiedział, że praca jest obowiązkiem człowieka, to znaczy, że nie tylko modlić się lecz i orać trzeba.

"W kraju bezpłodnym - i pięknego nieba
Gdzie się i modlić - lecz i orać trzeba"
J. Słowacki - "Podróż do Ziemi Świętej"