Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

"Droga przez czas" (część 1)

Jest to rozdział z wspomnieniowej książki Heleny Walewskiej-Sobolewskiej.
Autorka opisuje w nim lata 1946-47 spędzone w XX LO, w początkach istnienia szkoły.

Zanim zacznę opowieść o gimnazjum, do którego uczęszczałam w latach 1946-1947, muszę zatrzymać się na kartkach mojego imionnika, żeby dzięki kilku znajdującym się tam wpisom, przywołać w pamięci główne postacie, z którymi wiązać się będzie akcja tego opowiadania. Moda na pamiętniki zapanowała po wojnie na nowo, co świadczy o ciągłości pewnych obyczajów, zwłaszcza tych najchętniej przez młodzież kultywowanych.

W moim imionniku nie ma perełek literatury, jakimi mogły poszczycić się w swoich pamiętnikach Maria Wodzińska(1) czy Zofia Bobrówna(2), jednak nie uszczupla ów fakt sentymentu do podpisanych w nim osób, dzięki którym młodość odzyskała dawny romantyczny charakter.

Za każdym razem, ilekroć zaglądam do tej małej, jedynej książeczki (dawna krzemieniecka przepadała w 1939 roku), za każdym razem stwierdzam ukrytą między jej kartkami magię duchowego odmłodzenia. W każdej chwili mogę wskrzesić mnóstwo dawnych obrazów; wystarczy przymknąć powieki, żeby cały cały barwny scenariusz ruszył od razu, jak rozkręcona taśma filmowa. Ten obraz pozostaje niezmiennie żywy, pełen dźwięku i radosnej atmosfery. Po latach nawet nie jest ważne, że wszystkie wpisane złote myśli zostały - z małymi wyjątkami - przelane ze starych, rodzinnych sztambuchów, którym również udało się przeżyć wojnę.

Tego rodzaju imionniki, prowadzone z nadzieją na trwałą przyjaźń, okazuja się najmilszą pamiątką inspirującą czasami do odświeżenia wspólnych przeżyć. Nieważna, że komuś własne górnolotne myśli nie rzucały się pod pióro i skorzystał z tych, po stokroć powielanych w całym kraju, prawdziwą wartość przedstawia stylowe zakończenie z intencją na odnalezienie się w pamięci w przyszłości. Nie pamiętam jak wyglądały moje wpisy do pamiętników koleżanek i kolegów, przypuszczam, że niczym nie różniły się od innych, chociaż w mojej klasie Muzy nie próżnowały i czasami trącały kogoś swoim skrzydłem, jednak żaden wieszczy duch nie zagęszczał wokół nas powietrza, więc byliśmy na wskroś zwyczajni.

W owej zwyczajności tkwił największy urok tamtych lat. Byliśmy zwyczajnie swobodni w wyrażaniu własnych poglądów, bez względu na konsekwencje, o jakich nikt nie śmiał przypominać. Jeżeli byliśmy niezwyczajnie, to chyba tylko pod względem solidarności. Nie chodziło bynajmniej o podpowiadanie, czy przesyłanie ściągawek, jako, że te sprawy należą do tradycyjnie podtrzymywanych koleżeńskich obowiązków. Zresztą każdy pedagog wie dobrze, że przyswajanie wiedzy może mieć różne formy, a my korzystaliśmy z każdej bez ograniczeń. Nasza solidarność wyrażała się w śmiałej obronie słabszych i w rozstrzyganiu wszelkich sporów we własnym gronie. Najlepszym arbitrem we wszystkich spornych sprawach okazała się Hania Gabrysiewicz, obdarzona przydomkiem „Adwokat”. Dzięki wpisowi Hani do mojego pamiętnika, zrozumiałam jak uchwytna jest współzależność między wybranym tekstem z literatury, a cechami charakteru wpisującej się ku pamięci osoby. W moim pamiętniku Hania napisała:

"Do tych należy jutrzejszy dzień
co nowych pragną zdobyczy
kto się usuwa w ciszę i w cień
ten się do żywych nie liczy."
Kochanej Heli by wspomniała kiedyś - Hanka Adwokat

Z powyższego wynika, że Hania zaakceptowała swój przydomek posługując się nim chętnie nawet w pamiętnikach. Nie liczyła się nawet z możliwością zapomnienia po latach jej prawdziwego nazwiska. Hania zawsze pewna siebie i odważna, nawet wyglądem przypominała grecką boginię wojny, Atenę.

Do mniej odważnych, lecz jakże dobrze ułożonych i statecznych uczennic należała Wieśka Oleksińska, moja najbliższa koleżanka. Mieszkała z matką w Rudzie Pabianickiej. Ojciec, zagnany przez wichry wojny na front zachodni, ociągał się z powrotem do kraju, jak wielu innych oficerów, obawiających się szykan ze strony "władzy ludowej".

Słowa wpisane przez Wiesię w moim pamiętniku świadczą nieomylnie o jej charakterze i życiowej dojrzałości:

"Kto umie gdzie trzeba zamilczeć roztropnie
a wytrwać choć pod młotem - celu swego dopnie."
Bardzo milutkiej Heli - Wiesia

Wiesia musiała razem z matką wytrwać w bardzo trudnych warunkach pod sierpem i młotem, jednak uśmiech nie schodził z jej twarzy jakby przeczuwała, że niebawem doczeka powrotu ojca z Francji. Podpisując się Wiesia również nie umieściła swojego nazwiska mając pewność mojego wielkiego przywiązania i nie myliła się.

Danka Sobczyk - dziewczyna o śniadej cerze i dużych, niebieskich oczach, z wyraźnie wysuniętą do przodu żuchwą, co według znawców cech charakterologicznych świadczy o stanowczości i uporze, znalazła słowa przystające idealnie do jej osobowości:

"Są chwile burzy i rozterki
w których zwycięży ten
kto charakter ma wielki."
Arcymiłej Heli - Dańcia

Bardzo ambitną, ale też najbardziej flegmatyczną dziewczyną, jaką była Balbina Łakomianka, kierowały powody wybitnie patriotyczne. Wybrała autora budująco rozgrzewającego narodowego ducha:

"Niczym dzień męki gdy otucha wspiera
że po nim drugi lepszy zaistnieje
lecz gdy się w jutro zatraci nadzieję
z klątwą się żyje i z klątwą umiera"
Helence, humanistycznemu zuchowi - Biśka

Prawdziwym humanistycznym zuchem, według naszego polonisty pana profesora Gajewskiego była Ninka Zającówna. Bliższa jej upodobaniom proza skłaniała do wpisanie się odmiennie:

"Aby być szczęśliwym, aby odczuwać radość życia
potrzeba dwóch rzeczy:
dostrzegać i doceniać piękno natury oraz mieć czyste sumienie"
Kochanej Helence na pamiątkę naszych humanistycznych zapędów -
Nina Zającówna

Myślę, że po takim wprowadzeniu w rozdział poświęcony gimnazjum w Rudzie Pabianickiej, pora opisać położenie tej najbardziej zielonej dzielnicy Łodzi.

Tereny rekreacyjne zawsze budziły zainteresowanie ludzi zamożnych i tych, którzy za wszelką cenę starali się uciekać jak najdalej od centrum wielkiej manufaktury. Najciekawsze posesje należały tu przeważnie do dawnych fabrykantów, pragnących mieć wyłącznie dla siebie jakąś bajecznie upiększoną, cichą enklawę.

Na wzgórku oddalonym od najruchliwszej arterii komunikacyjnej, na polanie otoczonej wysokim drzewostanem, stała jedna z najnowocześniejszych willi, należąca jeszcze niedawno do łódzkiego fabrykanta, Niemca. W tej willi, zaraz po wojnie, zostało otwarte gimnazjum, o którym poinformowała całą Polskę jedna z pierwszych kronik filmowych.

Do tego gimnazjum, zaraz po przyjeździe do Tuszyna, zdawałam wstępny egzamin razem z moją siostrą. Znalazłyśmy się obie w jednej klasie. ku zdziwieniu pani Marii Berezowskiej, naszej matematyczki, która uważała, że niepotrzebnie marnuje czas, ponieważ mój poziom wiedzy matematycznej jest wyższy niż u innych uczennic. Odmiennego zdania byli natomiast profesorowie z nie mniej ważnych przedmiotów, więc nie żałowałam decyzji szkoły, ponieważ przez pół roku miałam mniejsze trudności i mogłam poświęcić więcej czasu na lektury. Klasa, do której nas przydzielono mieściła się w dużej, oszklonej z trzech stron werandzie. Na niektóre lekcje zmienialiśmy sale, co znacznie zmniejszało znużenie. Wystrój każdej sali różnił się zasadniczo. Sala myśliwska mogła poszczycić się rzędami jelenich rodów i kominkiem, w którym aż korciło do rozpalenia jakiejś sosnowej głowni. W tej sali ściany pokryte jasną tapeta i mahoniową boazerią dawały odczucie komfortu, do jakiego dotychczas nie zdołaliśmy przywyknąć. Największą salą był dawny salon, ozdobiony bogatą sztukaterią i rozjaśniany w pochmurne popołudnia rzędami kryształowych kinkietów. Mnie i moim koleżankom podobała się nowocześnie urządzona kuchnia, duża, jasna, wyłożona kafelkami i piękną posadzką, po której ślizgałyśmy się na filcach podczas rozdawania kakao, przydzielanego nam z darów UNRRA. Największy zachwyt wzbudzała jednak łazienka z niziutko wmurowaną, dużą porcelanową wanną i kryształowymi lustrami. Marzeniem moim i niektórych koleżanek było posiadanie jakiejkolwiek łazienki. Na razie w utrzymaniu należytej higieny pomagała nam YMKA(3), gdzie raz w tygodniu korzystałyśmy z pryszniców i basenów pływackich. Gabinet dyrektora mieścił się na piętrze. Dyrektorem był pan Kacperczyk, z wykształcenia muzykolog. Wchodziło się do tego gabinetu przez duży hall, podparty kilkoma filarami, również obitymi boazerią, jak otaczające ściany. W tym przestrzennym miejscu pani Kacperczykowa, również muzykolog, prowadziła z nami próby chóru. Dzięki pani Kacperczyk poznaliśmy najpiękniejsze pieśni oraz dorobek najwybitniejszych kompozytorów. Dzięki naszemu chórowi Łódzka Rozgłośnia Radiowa mogła wypełniać swoje programowe fale, co na pewno zostało uwiecznione w radiowych fonotekach. Państwu Kacperczykom zawdzięczało nasze gimnazjum idealny ład i wspaniałą atmosferę. Inna sprawa, że byliśmy zupełnie inną młodzieżą niż późniejsza i nikt nie odważył się na demolowanie wspólnego dobra.

Przypisy:
(1) - Maria Wodzińska (1819-1897) - pianistka, młodzieńcza miłość Juliusza Słowackiego i Fryderyka Chopina, który w 1836 roku starał się o jej rękę.
(2) - Zofia Bobrówna, córka Joanny Bobrowej (1807-1889), romantycznej miłości Zygmunta Krasińskiego; poeta wpisał się do jej imionnika wierszem "W pamiętniku Zofii Bobrówny"
(3) - YMKA (wł. YMCA) - międzynarodowa organizacja założona w 1899 r. w Anglii dla wszechstronnego rozwoju młodzieży i wychowania w duchu chrześcijańskim.