Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Wspomnienia z rosyjskiej szkoły (część 3)

Autor: Stefan Świderski

Galówki, jak już wspomniałem, były wtedy dość częste. Imieniny Jego Cesarskiej Mości i Jeja Cesarskiego Wieliczestwa, rocznice urodzin tychże i osobno następcy tronu i innych książąt obchodziliśmy solennie. W miesiącach zimowych, w niektóre dni galowe, mieliśmy okolicznościowe wieczory i obchody. Zbierano wszystkie klasy. Co znamienitsi z klas wyższych deklamowali rosyjskie utwory poetyckie, dramatyzowane bajki Kryłowa, które były, jak już wspomniałem, potoczną lekturą uczniów pierwszych klas. Z lektury tych bajek, aż do jakiejś piątej klasy prawie przymusowego streszczania i rozbiorów, wiele korzystaliśmy. To były pierwsze lekcje filozofii życiowej w tym czasie, zdobywanej w szkole, która była na owe czasy jedyną w Królestwie, a szczególnie w Łodzi, dla dziecka biedniejszego urzędnika lub kupca, czy też niemieckiego rzemieślnika. Dzieci robotnika łódzkiego wprawdzie też miały szkoły początkowe przy kilku większych fabrykach, ale też i na tym początkowym nauczaniu czytania i pisania kończono. My zaś rozbieraliśmy takie historie jak: "Lebied", "Szczuka i rak" albo"Martyszka i oczki", "Kwartiet" i inne. Za streszczenie na klasówce, swoimi słowami lecz po rosyjsku, otrzymałem raz od Antosiuka czwórkę i publiczne wyróżnienie mojej pracy. Morał: "A wy druzja, kak ni sadities, wsio w muzykanty nie godities" do dziś niejednemu z nas brzmi w pamięci i wielu wychowańcom Smirnowa. Pocieszne było np. takie widowisko - udramatyzowany "Kwartiet". Reżyserem był najczęściej profesor Antosiuk - "asioł, kazioł, prokaznica martyszka da kosołapyj miszka zatiejali sygrat kwartiet". Każdy kolega, często Żyd, bo oni byli do tego najzdolniejsi - mieli "udarenje" (akcent) - był troszkę ucharakteryzowany. Można było sobie wyobrazić jak to wyglądało. Ja w takim spektaklu często grałem "odantora".

Przeszedłszy do klasy drugiej młodszej, znaleźliśmy się już w jeszcze większym gronie kolegów - Polaków - bardziej z sobą zżytych. Wielu nowo przybyłych, było synami Żydów, tak zwanych litwaków, którzy w tym czasie masowo wypędzani z centralnych guberni Rosji, masowo osiedlali się w Królestwie. Odszedł inspektor Wysokockij, a jego miejsce zajął Smirnow. Do arytmetyki "nastał" Żeleźnikow z Tomaszowa, a do botaniki i mineralogii profesor Skabałanowicz z Piotrkowa. Smirnow teraz udzielał nam geometrii. Historii też uczył nowy nauczyciel Jewcychiewicz, który objął również wykłady języka rosyjskiego. Rysunki i kreślenia uczył Antosiuk, religii w dalszym ciągu ksiądz Chyliński razem z drugą starszą na wspólnych lekcjach.

Od roku 1893/94 musiałem mieszkać już w rodzinie stryja w Łodzi, gdyż dojazdy koleją, rannymi pociągami, a także powrót ze szkoły, nie zgadzały się z godzinami rozpoczynania się nauki.

W ciągu roku mieliśmy te same zajęcia, ale przybyła teoria ułamków dziesiętnych i prostych oraz geometria. Rysunki odrabiałem za niektórych Żydów, którzy mi płacili 20 kopiejek od sztuki. Więcej było zbliżeń z kolegami Niemcami. Przybyło mi nowe zainteresowanie - filatelistyka, jako że Niemcy, czasem synowie kantorzystów fabrycznych, handlowali znaczkami. Jednemu z nich udzielałem nawet lekcji gry na skrzypcach., drugiemu pomagałem w rosyjskich wypracowaniach. Pożyczali mi swoje rosyjskie książki Coopera, Verne'a, no i naturalnie "Przygody Robinsona Crusoe" w różnych wydaniach.

Orkiestry w szkole nie było. Były za to lekcje szwedzkiej gimnastyki na podwórku szkolnym, na którym odbywały się też uczniowskie gry w palanta. Tu dominowali Niemcy. Wyrabianie piłek gumowych tzw. "lanek" z resztek odpadków fabrycznych - zgrzeblarek było ich dziełem. W klasach wyższych gimnastyka szwedzka przeradzała się już w musztrę wojskową. Przychodził raz w tygodniu oficer z pułku stacjonującego w Łodzi, czasem z podoficerem. Ustawiano nas dwójkami, maszerowaliśmy po podwórzu., stawaliśmy na baczność, zdwajaliśmy szeregi itp. W ogóle zabawa w wojsko. Do zabawy w wojsko polskie chłopaki zawsze miały pociąg. Już w tych Koluszkach, gdzieśmy widywali często przejeżdżające do Spały wojska rosyjskie, główną zabawą, oprócz palanta, było przebieranie się za żołnierzy. Robiono sobie papierowe czapki z "okołyszami" i oficerowano, bo każdy chciał być choć podchorążym, a oficerami były zazwyczaj największe łobuzy.

Najpoważniejszą lekcją i trudną była w tej klasie geometria. Wchodził Smirnow. Cisza. Sprawdzał z dziennika lekcyjnego obecność. "Wyzwany" uczeń szedł do tablicy. Smirnow rozpoczynał dyktando tytułów zadań i ich rozwiązywania. Uczeń - asystent pisał jego słowa na tablicy. Cała klasa przepisywała te zadania do kajetu od geometrii. Uczyć się trzeba było napisanego w kajecie na pamięć, gdyż rok cały i później, nawet w starszej klasie podręcznika nie było. Wykładał bez podręcznika i prześladował ucznia, który sobie kajetu-pamięci nie stworzył.

Różne "ciała geometryczne" wkuwało się dość łatwo, lecz "teoremy", że "gipotemuza karocze dwóch katetów", choć wbita mi w głowę jakoś w drugiej starszej klasie, dziś, gdy muszę ją powtarzać wnukowi z Technikum Budowlanego, z trudem dowodzę.

Rok szkolny 1894 tym w życiu szkoły się zaznaczył, że zmarł cesarz Aleksander III, którego nawet widziałem za życia w poprzednich latach, corocznie przejeżdżającego przez Koluszki do Spały. Raz nawet z Mikołajem, wtedy następcą tronu. Był to poważny pan, umundurowany, z szeroką, pielęgnowaną brodą. Przesiadano się z całą świtą z cesarskiego pociągu kolei wiedeńskiej do salonów kolei nadwiślańskiej. Wtedy wyglądał oknem i publiczność z peronów starego, koluszkowskiego dworca mogła się temu przyglądać. Gdy ogłoszono zgon tego "Mirodawcy", musieliśmy nosić jakiś czas opaski żałobne i chodzić na panichidy do katolickiego kościoła. Potem z okazji wstąpienia na tron cesarski Mikołaja II znów uroczystości. Chodziliśmy wszystkimi klasami i wszystkimi szkołami przysięgać wierność cesarzowi. Ważniejszych od tego zdarzeń nie pamiętam, a w życiu miasta, jako 13-letni młodzieniec, wielkiego udziału brać nie mogłem. Na przykład, następnego roku uroczyście obchodzono święto koronacji cesarskich osób. Wielki jubel. W Moskwie, jak się później dowiedziałem, nieszczęście, a w Łodzi wszystkie szkoły były zgromadzone w Helenowie i podejmowane słodyczami dostarczonymi przez miasto, tj. radę miejską z prezydentem Władysławem Pieńkowskim na czele. Później opis tych uroczystości był tematem na egzaminach dyplomowych z rosyjskiego. Lecz ja na tych fetach nie byłem, gdyż podobna uroczystość odbyć się miała w Koluszkach następnej niedzieli.

Przeszliśmy do III klasy, a piątego już roku nauki. Było tam kilku zgranych ze sobą kolegów - Polaków. Niemców już mniej. Z drugiej starszej odeszli synowie różnych majstrów i rzemieślników do warsztatów swych ojców - na praktykantów. Potem spotykaliśmy ich na stanowiskach. My, Polacy, musieliśmy najpierw ukończyć Aleksandrówkę. Żydzi są już więcej z nami zżyci. Spisują od nas klasówki z rosyjskiego, a my od nich rozwiązania zadań matematycznych. Przychodzi na warsztat reguła trzech, jakieś proporcje, równania, formuły nader złożone, w ogóle wyższa dla naszych umysłów matematyka. Profesor Jewcychiewicz pod koniec roku wynajduje nawet jakiś zagadki matematyczno-geometryczne, rachunki prawdopodobieństwa, łamigłówki. Dostajemy nowego wychowawcę, polakożercę Teodorowicza. Do grona uczniowskiego, z Polaków przybywa dwóch, trzech, z poprzedniego roku oraz dwóch brzeziniaków, a jeden Niemiec aż z Libawy. Brzeziniacy, synowie inteligentów, tamtejszych dygnitarzy nadają ton. Z przedmiotów przybywa, już od drugiej co prawda zaczynając "Jestestwowiedienje" tj. przyrodoznawstwo. Wykłada je Jewcychiewicz, a filozofię i anatomię na kościotrupach i odlewach niezmordowany Antosiuk. Oprócz historii Rosji, historia powszechna oraz geografia pozaeuropejska. Na lekcjach religii - historia Kościoła. Różne wieczory i obchody już na wyższym poziomie, z chórami i deklamacjami. Lecz na całej przestrzeni tych lat i nawet wobec zbliżającego się końca tej edukacji w klasie ostatniej, nie widzimy zżycia się wychowanków Aleksandrówki z naszymi nastawnikami. Kary, stopnie lepsze lub gorsze, cenzury, czasem lepszy rysunek, praca domowa, mapa jakiejś prowincji rosyjskiej przez pilnego ucznia wypracowana, zostaje powieszona w klasie, na widocznym miejscu jako uznanie i to wszystko. Nie ma żadnych komitetów rodzicielskich w szkole rosyjskiej łódzkiej, czy są w innych łódzkich szkołach średnich nie słyszałem. Ojciec któregoś z uczniów, jeżeli wzywany był do inspektora, to chyba wtedy, kiedy uczeń komuś coś ukradł, coś przeskrobał i podlegał wtedy wydaleniu lub jakiejś innej ciężkiej karze. W klasach pierwszej i drugiej młodszej podręczniki strasznie podkradano. Na obchodach, uroczystościach końca roku szkolnego, jeżeli byli jacyś rodzice, to najczęściej tylko Rosjanie i to zaledwie kilku. Związku ogółu rodziców uczniów, których w tych murach i latach przewijało się rocznie do dwóch, trzech setek, ja przynajmniej nie widziałem.

Łódzkie społeczeństwo, podzielone na konkurujące ze sobą narodowości w ówczesnej szkole rosyjskiej, widziało tylko przymusowy etap wstępnego nauczania. Synów zabierano jak najwcześniej do zawodów praktycznych, a tylko niektórzy trwali do końca. Z tych 40, 50 w klasach pierwszej i drugiej, w klasie ostatniej, czwartej było nas tylko 16.

Także trzy istniejące w Łodzi, w latach 90 zeszłego stulecia szkoły męskie średnie, nie komunikowały się ze sobą. Nie widzieliśmy ani dyrektorów, ani profesorów gimnazjalnych lub ze szkoły wyższej rzemieślniczej na uroczystościach lub występach Aleksandrówki. Czy było na odwrót, nie wiem. Może pojedynczy profesorowie nasi udzielali lekcji w innych szkołach średnich, ale uczniacy, to już zupełnie (poza pojedynczymi przypadkami) nie znali się. Mało było okazji, chyba jedynie w teatrze lub cyrku, do których chodziło się rzadko, a uczniowie z reguły na galerię. Raz, jakoś w roku bodaj 1896, zjechał do Łodzi jakiś teatr - iluzjon-półcyrk, który był dozwolony dla młodzieży. Wtedy, w tym jednym wypadku widziałem na wielkiej sali (zbudowanej ad hoc na ul. Dzielnej naprzeciw parku) wszystkie szkoły średnie męski i żeńskie z nauczycielami i rodzicami niektórych uczniów. Cena biletu 20 kopiejek, a widzów przeszło tysiąc. W jednym z poprzednich lat fotografowano także całą Aleksandrówkę, klasami na podwórzu szkolnym - widocznie na jakąś ówczesną wystawę, o której jednak wtedy nie słyszeliśmy. I to byłoby wszystko, co nam zostało jako miłe wspomnienie.