Autor: Jurij Lewin, Nikołaj Mylnikow, Swierdłowsk 1961 r.
O godzinie szesnastej brama fabryki otworzyła się. Robotnicy grupami lub pojedynczo przechodzili na drugą stronę ulicy i kierowali się ku dużemu parterowemu budynkowi żeby się w nim umyć i przebrać po pracy.
Kuzniecow przysiadł po drugiej stronie ulic, naprzeciw bramy i uważnie wpatrywał się w każdego wychodzącego. Serce biło mu szybkim rytmem. "A jeżeli ten znany mu majster już tu nie pracuje?". Ale nagle wśród wychodzących spostrzegł tego, którego poszukiwał. W sekundzie twarz spłonęła mu żarem, serce zatrzepotało a nogi jakby wrosły w ziemię czy to z radości, czy też z ulgi, że odnalazł tego Polaka. Tymczasem i ten spostrzegł Kuzniecowa, lekko skinął mu z daleka głową i ręką nieznacznie dał znak, żeby odszedł nieco na bok. Kuzniecow rozejrzawszy się ukradkiem wszedł za niewielki płot przed domkiem stojącym w tym miejscu i dla niepoznaki zaczął układać w pryzmę rozrzucone w tym miejscu cegły.
Niedługo potem, majster, ubrany w raglanowy płaszcz z szerokimi połami i w pilśniowy kapelusz szarego koloru, zrównawszy się z Kuzniecowem, jakby nie zwracając na niego uwagi, rzucił szeptem:
- Idź pięćdziesiąt kroków za mną.
Kuzniecow ruszył za nim, a Polak, nie oglądając się, skręcił w boczną ulicę, minął dwa kwartały domów i skręcił za nimi znowu w bok. Na bezludnym skwerze, zarośniętym gęsto klonami i lipami (14), Kuzniecow dogonił majstra i nie podchodząc do niego powiedział:
- Jest ze mną jeszcze kolega... Zostawiłem go w bezpiecznym miejscu... Czeka tam na mnie...
Polak, nie odwracając głowy, ze złością odezwał się:
- Powiedziałem ci żebyś szedł za mną pięćdziesiąt kroków i bez żadnych rozmów!
Szli więc dalej tak jak kazał, aż w końcu Polak dotarł do jakiegoś niewielkiego podwórka odgrodzonego od ulicy drewnianym płotem.
- Poczekaj tutaj na mnie - rozkazał i wszedł do domu.
Niedługo potem Kuzniecow został zawołany. Wszedł na drugie piętro. Prawdopodobnie gospodarz tego mieszkania, ze szramą nad prawą brwią, podniósł do góry zaciśnięta pięść i pozdrowił gościa hasłem niemieckich komunistów: Rot Front (Czerwony Front).
- Rot Front - odpowiedział Kuzniecow.
Po tym powitaniu usiedli i Kuzniecow opowiedział swoją historię ucieczki i o Worozcowie. Gospodarz majster szewski Czechowicz wysłuchawszy go uspokoił:
- Zatrzemy za wami ślady, znajdziemy twojego towarzysza. A póki co, musisz tu nieco poczekać.
Następnie gdzieś wyszedł, ale szybko wrócił. Przyniósł szare ubranie, nowy, koloru brązowego płaszcz i beżową czapkę. Kuzniecow niezwłocznie przebrał się w to ubranie i obejrzał się w lustrze. Wyglądał w nim na zupełnie innego człowieka, eleganckiego, solidnego i nieco młodszego.
- Teraz możemy iść dalej - powiedział gospodarz.
Wychodząc na korytarz uprzedził gościa:
- Idź pięćdziesiąt kroków za mną. Kiedy spotkamy pewnego człowieka, którego pozdrowię ręką, pójdziesz za nim.
Wyszli na ulicę. Jak ustalili Kuzniecow szedł za nim. W pewnym momencie doszli do dużej księgarni (15). Tu Czechowicza zatrzymał młodo wyglądający mężczyzna w brązowym garniturze. Podał mu rękę, zamienił z nim kilka słów, następnie Czechowicz poszedł dalej prosto a mężczyzna w garniturze skręcił za chwilę w prawo.
"To on" domyślił się Kuzniecow i ruszył za swoim nowym przewodnikiem.
Ten szedł powoli, założywszy ręce do tyłu, tak jak by był na spacerze.
Na końcu tej ulicy przewodnik znowu skręcił w prawo w inną ulicę. Teraz droga ich wiodła z powrotem. Niedługo potem i ten tajemniczy przewodnik, niczym członek sztafety oddał Kuzniecowa w ręce kolejnego przewodnika. Ten wyprowadził go na przedmieście miasta. Kiedy znaleźli się za nasypem kolejowym, w gęstwinie wiciokrzewu poznali się osobiście. Polak zdjął z głowy czapkę, pod którą skrywały się siwe włosy, i podając Rosjaninowi rękę przedstawił się:
- Józef Dąbrowski.
- Aleksander Kuzniecow - odpowiedział zbieg.
Tymczasem w mieszkaniu, gdzie czekał Worozcow, pojawił się człowiek w kraciastej koszuli, podobnej do tych jakie noszą kowboje, i przedstawił się:
- Jestem sąsiadem waszej gospodyni...
- Dzień dobry - odpowiedział Worozcow podając mu rękę, ale nie wymieniając swojego nazwiska.
- Dlaczego nie powiesz jak się nazywasz ?
- A dlaczego powinienem ?
- Nie obawiaj się towarzyszu, pomogę ci.
Arkady Worozcow przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem.
- Nie możesz pozostać tu. Gospodyni boi się - oznajmił Polak. - W podwórzu mieszka jeden Niemiec, który jest tutaj dozorcą. Zły człowiek. Widział cię jak tu wchodziłeś i chce iść zameldować o tym na policję.
- Co mam robić? - spytał Worozcow.
- Pójdziesz ze mną w nowe, bezpieczne miejsce - odparł Polak.
Zaprowadził go na inne podwórko gdzie weszli na poddasze trzypiętrowego domu. Tam Arkady Worozcow czasowo miał czekać na przybycie Kuzniecowa... Jednak po pewnym czasie pojawił się znowu zadyszany Polak w kurtce.
- Znikamy stąd! Dozorca poszedł na policję!
Arkady wybiegł szybko za nim na ulicę. Szybko skręcił w najbliższą uliczkę, ale tu, zauważywszy mknących na motocyklach Niemców, uskoczył za płot zbombardowanego domu.
Obserwując motocyklistów przez szczelinę w płocie, zauważył w koszu drugiej maszyny rozpartego w nim rudego Fiodora.
- Szpiclem został, sprzedajna dusza! - warknął Worozcow.
Upłynął jeden dzień, potem drugi... Arkady nocował w jakiejś rurze ściekowej i w jakimś na wpół rozpadającym się baraku, ale ta tułaczka nie mogła już trwać dłużej. Na trzeci dzień postanowił opuścić Łódź, aby spróbować ukryć się gdzieś w podmiejskiej miejscowości. Ruszył więc w drogę. Po pewnym czasie doszedł do nasypu kolejowego. Za nim, przy moście, pracowali jacyś ludzie. Kiedy doszedł do nich wyciągnął papierosy i łatwym do odczytania gestem poprosił o zapałki. W tym momencie podszedł do niego młody, ogorzały chłopak i podając mu ogień lekko pochylił się ku niemu i cicho spytał:
- Ty jesteś Arkady Worozcow?
Worozcow zdziwiony, odstąpił krok wstecz.
- Szukamy ciebie - szybko mówił Polak. - Wszystko wiemy, my swoi.
Arkady postanowił nie potwierdzić wszystkiego.
- Ja z Zakarpacia - powiedział. - Nie chcę dalej wojować ani z ruskimi ani z Niemcami. Szukam roboty...
W tym momencie z krzaków nieco pośpiesznie wyszedł znany Arkademu kulawy stróż kościelny, który pomógł im na początku ucieczki. Arkady z radości spotkania rozłożył ręce i przytulił starca do swojej piersi w geście serdecznego powitania.
- No widzisz jak to się dzieje, znowu się spotykamy! - odpowiedział na ten gest stróż.
- Przepraszam was - Arkady zwrócił się po zakończeniu powitania stróża do młodego człowieka. - Trochę się przestraszyłem, kiedy wymieniłeś moje nazwisko i nie powiedziałem prawdy.
- Nic się nie stało, to można wybaczyć - odparł ten.
Tymczasem stróż uśmiechnął się i zauważył:
- Dajcie spokój, nie czas teraz przepraszać się... A od twojego kolegi już dwa razy do mnie przychodzili - dodał kładąc rękę na ramieniu Arkadego. I prosili, że jeśli znajdę cię gdzieś, żeby dać o tym znać po jeden adres.
Do końca ich pracy przy nasypie kolejowym Worozcow przebywał w pobliżu nich, w krzakach. Kiedy się ściemniło stróż kościelny zaprowadził go do mieszkania, które wynajmował Józef Dąbrowski.
Żołnierze walczą dalej
Podczas II wojny światowej ziemie okupowanej Polski, jej szczególnie ważne obszary: województwa poznańskie i łódzkie (16), Pomorze i Górny Śląsk, zostały włączone w obszar III Rzeszy. Na pozostałych, do rzeki Bug, utworzono tzw. Generalne Gubernatorstwo, ale dla przedwojennych mieszkańców tych terenów i patriotów Polska była Polską w swoich przedwojennych granicach. Unieszczęśliwieni, bezlitośnie zabijani za najmniejsze złamanie praw okupacyjnych, zmuszeni do zejścia głęboko do podziemia, walczyli z okupantem. Walczyli pomimo tego, że ginęli rozstrzeliwani, wieszani, zmuszani do życia w nieludzkich warunkach. Walkę wyzwoleńczą podjęli polscy komuniści (17). W 1942 r. utworzyli Polską Partię Robotniczą (PPR), jako kontynuatorkę rozwiązanej w 1938 r. Komunistycznej Partii Polski. W głównej kolumnie bojowników z niemiecko-faszystowkim okupantem znaleźli się i członkowie PPR w Łodzi, przemianowanej teraz na "Litzmannstadt", na cześć poległego hitlerowskiego generała Litzmanna (18). W mieszkaniu Franciszka Górnickiego, w domu gdzie zbierali się komuniści, członkowie łódzkiego ruchu oporu, Aleksander Kuzniecow spotkał nieugiętych ludzi, zaprzedanych całkowicie walce o wolność ojczyzny. Szybko też poznał tu sekretarza okręgowego PPR Ignacego LogęSowińskiego. Był to człowiek poważny, wrażliwy, szczupły z dużymi placami wyłysienia na wysokim czole, w kwadratowych okularach.
Aleksander Kuzniecow przedstawił się:
- Lejtnant Armii Czerwonej, komunista. Chciałbym pracować pod waszą komendą.
- Słyszałem, słyszałem o was - w czystym rosyjskim języku odpowiedział Loga-Sowiński. - Poznajmy się nasz radziecki towarzyszu. Mój pseudonim "Ignac" przedstawił się sekretarz Komitetu Łódzkiego podając mu rękę.
- Przyjemnie was poznać - odpowiedział Kuzniecow.
Usiedli. Chwilę milczeli. Wreszcie sekretarz, z uwagą wpatrując się w twarz Kuzniecowa, powiedział:
- Dobrze, że spotkaliście nas drogi Sasza. Tak będę was nazywał, tak będzie dobrze dla konspiracji. A pracy u nas starczy dla wszystkich, kto chce walczyć z Hitlerem.
- Gotów jestem rozpocząć robotę choćby dziś towarzyszu "Ignacy" - odparł niecierpliwie Kuzniecow.
- Dziś, to może jeszcze za wcześnie... Nie ma pośpiechu w naszej pracy ani wam, ani mojej, ani nikomu innemu. Robota konspiracyjna jest bardzo delikatna a jednocześnie nie lekka. Musicie najpierw dobrze poznać naszych ludzi. Z przyjemnością przyjmujemy was do naszych szeregów. Jasno wyraziłem się?
- Jasno towarzyszu "Ignacy"!
- Jeżeli jasno to idźmy dalej.
Loga-Sowiński wstał i założywszy ręce do tyłu, wyprostowany, jakby większy niż się początkowo wydawał, zaczął chodzić po pokoju skrzypiąc podeszwami nowych jasnoszarych butów.
- Ty Sasza, jak mi przekazali i jak widzę teraz, jesteście bardzo młodym człowiekiem. A młodzi ludzie bywają "w gorącej wodzie kąpani", niecierpliwi. I ja teraz, przy naszym pierwszym spotkaniu, nie chciałbym was tu urazić, nakazuję, żebyście bez żadnej dyskusji podporządkowali się naszym prawidłom konspiracyjnym. Bez przestrzegania tych zasad nie sposób nie pracować, ani nawet żyć.
- To zasada jest chyba dla was jasna?
- Tak jasna i daję słowo komunisty we wszystkim podporządkować się waszym zasadom konspiracji.
- To idźmy dalej. Pogadamy o naszych podstawowych zadaniach a teraz są one dwa. Po pierwsze dążymy do zwiększenia naszych szeregów. Naszymi aktywnymi
członkami, bojowcami winni stać się robotnicy łódzkich fabryk i zakładów, więźniowie obozów hitlerowskich. Po drugie dążymy do jak najszerszej roboty agitacyjnej wśród łodzian. Polacy powinni wiedzieć jak najwięcej o tym co się dzieje w kraju i za granicą.
Za radą Ignacego Logi-Sowińskiego Kuzniecow przeniósł się do mieszkania Ludwika Sprucha, aktywnego polskiego komunisty, doświadczonego członka ruchu oporu.
Siwowłosy i żylasty Ludwik Spruch i jego syn, również siwowłosy, ale krzepki Tadeusz, pracowali sklepie z artykułami piśmienno-papierniczymi przy ul. Piotrkowskiej. Oficjalnie w sklepie trwał ożywiony handel. Sprzedawano książki, papier, ołówki i kredki a w jego piwnicy komuniści drukowali swoją gazetę "Głos Łodzi" oraz ulotki. W tę ożywioną działalność wszedł też Aleksander Kuzniecow, który według wyrobionego mu przez organizację stał się teraz Andrzejem Newskim.
Już na trzeci dzień Ludwik Spruch przekazał Kuzniecowowi pierwsze polecenie komitetu łódzkiego Partii.
- Towarzysz "Ignac" chciałby żebyś Sasza napisał artykuł do "Głosu Łodzi" o tym jak żyją jeńcy w hitlerowskich obozach. - Nigdy nie pisałem do gazety - nieco trwożliwie zauważył w odpowiedzi Kuzniecow. - No, ale jeśli wymaga tego nasza sprawa popróbuje. A opowiadać mam o czym. Tylko jak to opisać... - "Ignac" powiedział tak, niech pisze to, co widział i czego doświadczył - pocieszał Kuzniecowa Spruch. - Niech zamieści w swojej relacji jak najwięcej faktów i przykładów (19).
No więc zasiadł Kuzniecow przy niewielkim stoliku w piwnicy pod sklepem, otworzył szkolny zeszyt i zadumał się nad nim trzymając w ręku zaostrzony ołówek kopiowy (20). W głowie kłębiły mu się różne myśli. Trzeba napisać o obozie otoczonym drutem kolczastym i skrytym przed światem wysokim płotem, o wachmanach (21), których okrucieństwo było niespotykane na świecie; o głodnych, w oberwanych ubraniach jeńcach, zamęczonych nieludzką pracą. A może artykuł poświęcić Konstantemu Emilianowiczowi Biełousowowi, temu co tam przeżył były dowódca pułku?
Nie! o jego obozowym życiu trzeba będzie napisać osobny artykuł!
Wreszcie Kuzniecow pochylił się nad zeszytem i dużymi literami zapisał tytuł artykułu: Zapiski z faszystowskiej niewoli (22). Potem nieco znowu pomyślał, pogładził dłonią zeszyt i zaczął pisać:
"Te słowa pisze człowiek, który był w łódzkim obozie, w którym przetrzymywanych jest kilka tysięcy jeńców wojennych (23). Łódzki obóz nazywają "obozem śmierci" i to w pełni odpowiada prawdzie (24). Innego określenia nie sposób mu nadać. Tutaj każdej doby umiera setki bezbronnych ludzi (25). Umierają z głodu, od ciężkich pobić, z powodu niesłychanie potwornego znęcania się".
I dalej Kuzniecow szczegółowo opisywał wszystko to, co sam widział i przeżył.
Gotowy artykuł przeczytali polscy towarzysze, następnie przetłumaczyli go na polski i opublikowali (26).
Przypisy:
(14) Prawdopodobnie było to gdzieś w okolicy ?
(15) W tym rejonie były trzy księgarnie przy ul. Piotrkowskiej, pod numerami 165, 195 i 263
(16) Jeżeli chodzi o łódzkie, to nie całe. Wschodnia jego część została włączona w obszar Generalnego Gubernatorstwa. Jego granica w okolicach Łodzi przebiegała już kilka kilometrów na wschód od pobliskich Kurowic.
(17) To oczywista nieprawda, ale obowiązująca w latach, kiedy wydana została ta książka, w 1961 roku. Ruch oporu zaczęto organizować już w pierwszych miesiącach okupacji tworząc organizację Służba Zwycięstwu Polski, przemianowanej później na ZWZAK.
(18) Nieprawda. Generał Carl von Litzmann zasłużył się podczas I wojny światowej, w 1933 r. Zmarł we własnym łóżku 28 maja 1936 roku.
(19) Dość dziwne polecenie z punktu widzenia bezpieczeństwa konspiracji. Niemcy mieli swoich informatorów i wśród tego środowiska. Duża ilość faktów w publikacji pozwoliłaby na szybką orientację, że zbiegły jeniec znajduje się w Łodzi lub okolicy. Poza tym w ogóle pozostawienia Kuzniecowa w mieście, gdzie mógł natknąć się na wachmanów ze stalagu było chyba wysoce ryzykowne.
(20) Specjalny rodzaj ołówka, którego nie można było wymazać. Po zamoczeniu litery rozpływały się na papierze. Używany dawniej jako swoiste zabezpieczenie tego co się napisało, szczególnie w księgowości.
(21) W oryginale jest "o esesmanach", ale jest to poważny błąd merytoryczny, ponieważ obóz był w administracji Luftwaffe.
(22) Należałoby przejrzeć zachowane "Głosy Łodzi" może odnajdzie się ta publikacja. W MTN-Łódź jest wiele numerów, na taśmie F-k 345 zebrano wszystkie razem.
(23) Według szacunkowych danych w obozie przebywało około 1000 jeńców.
(24) W ocenie Kuzniecowa i współjeńców był takim ze względu na warunki bytowe, ale w rzeczywistości obóz nie miał charakteru eksterminacyjnego, jeżeli przyjąć, że pod tym określeniem obecnie rozumie się miejsca masowej zagłady jak np. Auschwitz-Birkenau.
(25) Według tylko odnalezionych w Rosji kart osobowych trudno mówić o setkach zmarłych. Poza tym taka wysoka śmiertelność zaczęłaby się rzucać w oczy, chociażby na cmentarzu prawosławnym na Dołach, gdzie byli chowani. W obozie nie było krematorium!
(26) W "Głosie Łodzi", 1942, nr ?, s. ?