Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Wspomnienia z pierwszych dni wojny (część 1)

Wspomnienia te mają formę listu napisanego przez Stefana Świderskiego do najbliższych.
Opisy Rudy w tych dniach poprzelatane są osobistymi odniesieniami do Rodziny.
Zachowaliśmy ten układ, ponieważ pisane były w emocjach, pod wpływem chwili.

Stefan Świderski

Człowiek, który czyta żyje podwójnie.

Pamiętajcie o słowach testamentu Fryderyka Pruskiego: "Bądźcie pilni i niezmordowani". Z tym hasłem oni nas zwyciężyli.

Jestem zdrów i mogę jeszcze dużo znieść. Więc pójdę za innymi i będę się starał zostać czemś w służbie ogółu. Będę potrzebny może gdzie indziej niż w Rudzie. Dobrze było pozostawić po sobie, w naszej dotąd tak cudownie uchowanej i scalonej rodzinie jakąś małą pamiątkę. Chciałem powiedzieć trwałą. Co może być trwalszego jak czyn - z pewnością książka. Niektóre przetrwały tysiąclecia. Może i ta przetrwa tę straszliwą katastrofę. Dlatego Wam radzę i proszę, wykorzystując długie obecne, może ostatnie zimowe wieczory naszej niedoli, aby ułożyć niedługie, ale szczegółowe opisy waszych przygód w wędrówce od 5 do 20 września 1939 r. Gdyby każdy z was bez wyjątku, nawet najmłodsi, te swoje wspomnienia z tych dni uchodźctwa utrwalił w opisie i wspomniał chwilę, kiedyśmy się znów u was spotkali, pozostanie taka pamiątka, dla wnuków i ich wnuków. Potem odciągną każdego z was inne obowiązki. Dużo się zapomni, a tak te trzy lata niewoli nie pozostaną całkiem zmarnowane. Ja też opiszę przecież, jak tu było bez was w Rudzie. Nawet ten list może wejść do tej teki. Edek będzie miał co czytać jak wróci.

W ogóle nie żałować papieru i pamięci. Zobaczymy co z tego wyjdzie. A piszcie każdy bez porozumienia się między sobą. Marysia. Leon osobno. Jak się to wszystko złoży może będziemy pierwsi, co to wydamy drukiem. Jak to robić ja będę umiał. Byłem przecież sekretarzem Towarzystwa Bibliofilów Łódzkich i wydaliśmy podczas mojej kadencji kilka ładnych rzeczy.

O tem co mamy robić potem, nie piszę. Każdy będzie wiedział co postanowić. Jestem szczęśliwy, że mamy was jeszcze przy sobie, ale byłoby karygodnym pozostać jak kiedyś bezczynnym rudzkim mieszczaninem, takim nic, jak ja zostałem w latach 1919-1920 bez żadnych wspomnień i żadnego udziału w walkach o wyzwolenie.

Jak dotąd szczęśliwie uchowani, może nas modlitwy naszego dziadka zachowają pomimo wszystko i nadal. Wtedy nie zapomnijcie o mnie gdziekolwiek będę i trzymać się kupy, gdyż rodzina winna być "einig", jak mówią Niemcy, "muss zusammenhalten", inaczej czeka nas niepowodzenie i zguba.

Katastrofa jakiej uległ nasz kraj we wrześniu 1939 r. długo i obszernie będzie zapewne opisywana. Obok więc prac ludzi do tego powołanych, najmniejsze nawet przyczynki mogą nabrać odpowiedniej wagi; zatem jeżeli do naszego rodzinnego archiwum zapiszę swoje z tych dni wspomnienia, uszanujcie i przechowajcie jak najdłużej. Może ta dzielnica Łodzi (dawniejsza Ruda) będzie mieć historię lat wojny. Może z moich notatek ktoś skorzysta. Niewiele co prawda z nich się dowiecie, gdyż nie będąc w tamtych czasach żadną "figurą" w ówczesnym "rudzkim" świecie, nie mogłem brać większego udziału w wypadkach. Lecz gdy każdy z was, tak jak ja te kilka dni wspomnę, opowie, to całość jakaś się złoży.

Mniej więcej do dnia 20-23 sierpnia korzystałem z przysługującego mi wtedy sześciotygodniowego urlopu. Kiedy zgłosiłem się na służbę, jakoś tydzień przed 1 września, dowiedziałem się od razu, że wszyscy urzędnicy miejscy są oddani do rozporządzenia Starostwa Grodzkiego (zmobilizowani) i ja mam się udać na ul. Kilińskiego do biur starostwa, gdzie mi wyznaczą służbę związaną z potrzebami mobilizacji. Nasz sekretarz biblioteczny (ja byłem zastępcą Augustyniaka) Jaworski, już był także, w mundurze i z karabinem w koszarach policyjnych. W starostwie spotkałem od razu znajomych referentów. Dano mi czynność kontrolera sklepów spożywczych, mającego pilnować niepodnoszenia cen przez sklepikarzy. Jako teren pracy - komisariat policyjny na krańcach Widzewa - ul. Rokicińska.

Z odpowiednią legitymacją zgłaszam się natychmiast do Komisarza, a ten mi daje posterunkowego i radzi natychmiast rozpocząć mą pracę. Zaznajamiam się najprzed z terenem Komisariatu. Jest to obszar od ul. Pomorskiej do ul. Napiórkowskiego prawie i od ul. Zagajnikowej do Stoków. Mamy obchodzić wszystkie sklepy. Układamy się z posterunkowym co do czasu pracy i wspólnie postanawiamy, że na dziś dosyć będzie przejść się ul. Rokicińską, a potem na obiad.

Jak wiecie, w Rudzie tj. w domu, byłem równocześnie komendantem obwodu LOPP-U. Mój teren obejmował kwadrat: ul. Kościuszki, Krzywa, Konna i Wyścigowa. W poprzednią niedzielę zorganizowałem już całą służbę tak, że w nadchodzących krytycznych dniach wszyscy mieli wyznaczone zajęcia, czynności i miejsca. W razie alarmu zbieraliśmy się przed kościołem, a posterunek radjowy miałem w domu. Tak więc zeszedł mi tydzień do 31 sierpnia; na służbie w Łodzi i wędrówkach po najbardziej zakazanych kątach Widzewa do 1-2 w południe, poczem od razu stawałem na posterunku w Rudzie, gdzie burmistrz Grzybowski, jako Gł. Komendant LOPP-u co dzień zwoływał nas na odprawy. Po ostatnim zebraniu, bodaj że w czwartek wieczorem, najspokojniej, przy pięknej pogodzie poszliśmy spać dość późno. Słuchało się ostatnich wiadomości z Warszawy i świata do samego końca.

1 września, piątek

Niespodziewanie między 3-cią a 4-tą rano, w piątek, puka do okna goniec Komendy LOPP-u z rozkazem postawienia na nogi wszystkich służb obwodu. Ubieram się i budzę moich gońców. Wszyscy już nie śpią. Wiedzą, że wojna wypowiedziana, że Wieluń już napadnięty, a nawet zniszczony. Kraków bombardowany itp... Wszyscy pełnimy swoje obowiązki, dyżurni na ulicach, gońcy przy odbiornikach. Lecz gdy około 9-j wszystko, po pierwszych alarmach, mniej więcej się uspokoiło, zdałem swoje obowiązki zastępcy, a sam postanowiłem zobaczyć co się dzieje w Łodzi. Oprócz tego miałem odnowić moją legitymację kontrolera cen, która pierwotnie była wystawiona z terminem 31 sierpnia. Tramwaje podmiejskie wskutek alarmów cięgle się zatrzymywały.

Z trudem około 11-tej dostaję się przed Starostwo. W drzwiach, woźni i posterunkowi nikogo nie wpuszczają. Pomimo moich tłumaczeń i wyjaśnień, że przecież zgłaszam się z rozkazu i na służbę, dostać się nie mogłem. Do pewnego stopnia zadowolony, że będę mógł "komendować" w Rudzie wracam tam jak najprędzej i wtedy przeżywam pierwszy nalot nieprzyjacielskich samolotów na Łódź.

Nadszedłem z tramwaju Ruda, około stawu, godzina była 2-3 po południu. Wysoko w górze szybowały 3 samoloty, za nimi znów 3 i znów 3, z różnych stron. W moim obwodzie wszyscy siedzą po domach, ulice puste, ruchu nie ma. Nie mam co (zgodnie z instrukcją) wstrzymywać. Z jednym z dyżurnych obserwujemy 2-3 wybuchy bomb nad Gadką, Ksawerowem, jakiś daleki pożar. Koło godziny 5-j samoloty ostrzeliwane przez naszą artylerię przeciwlotniczą odlatują.

Dowiadujemy się o wybuchach i pożarach w Elektrowni i w fabryce Haeblera w Chojnach. Także dwie kamienice przy ul. Bandurskiego zdaje się tego pierwszego dnia zostały uszkodzone. Ludzie przyjeżdżający z Łodzi opowiadają o dziesiątkach ofiar. Wieczorem odprawa w Komendzie, ostatnie instrukcje burmistrza. Pamiętam jego zgorszenie i wymysły, że ludzie wolą chować się w domach niż w wykopanych dość gęsto rowach przeciwlotniczych. W moim obwodzie istniał jeden taki wykop, obok kościoła, ale nawet ja wolałem stać gdzieś pod murem domu niż w tym otwartym rowie. Nad wieczorem zwiedziłem jako komendant różne schrony porobione tu i ówdzie po domach. Przyjmowałem dalej jeszcze ochotników do służb przeciwlotniczych, urządziłem zmiany dyżurnych na odcinkach.

2 września, sobota

Znów wypad do Starostwa Łodzi i zupełna niemożność uzyskania legitymacji. Udaję się do Komisariatu, lecz tam wszyscy są zajęci prowadzeniem śledztwa w sprawie wielkiej ilości napadów w nocy na sklepy i domy Niemców. W piekarniach i u rzeźników powybijano szyby. Policjanci najpierw badają poszkodowanych, podejrzanych o prowokacyjne, własne spowodowanie tych napadów. Ponieważ tego dnia nie ma nadziei na asystę posterunkowego, a sam kontrolować cen nie myślę, po odwiedzeniu MPB (biblioteka publiczna - przyp.red.) i zdaniu sprawy Augustyniakowi, udajemy się po pensję, która jakoby ma być wypłacana w biurach Wydziału Oświaty przy ul. Piramowicza. Dostajemy się tam wkrótce, kwitujemy z kilku koleżankami, bibliotekarkami odbiór i... alarm! Znów napad na elektrownię. Siedzimy z godzinę w rowie, w parku, przy ul. Narutowicza. Ja nie wytrzymuję i mając moją komendancką opaskę spieszę do domu, do Rudy.

Tu obchodzimy nasze imieniny. Jest Edek (brat autora - przyp.red.), nie pamiętam czy z żoną. Jest Stefan Marchwicki (zięć autora - przyp.red.). Opowiadający swoje wrażenia z podróży z Warszawy. Przychodzicie Wy całym domem (dzieci autora - przyp.red).

Potem nocny dyżur, lecz przed tem wytrzymaliśmy silny nalot na Łódź i Pabjanice. W kościele, pod nowo budowanym prezbiterjum urządzamy schron dla życzących. Ludzie z pobliskich domów znoszą się z pościelą i dziećmi. Ksiądz ustawił mały ołtarzyk i świece na nim. Odwiedza i rozmawia z coraz większym gronem chowających się w tej piwnicy.