Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Robotnicy w fabryce Adolfa Horaka (część 3)

Lucjan Kieszczyński - "Pamiętnik z lat młodzieńczych, wrzesień 1936-styczeń 1945" (fragmenty)
Adolf Horak, jego fabryka, rodzina i urzędnicy.
Działalność związków zawodowych w fabryce. Zatargi i akcje robotnicze.

Adolf Horak posiadał rodzinę składającą się z 6 osób: żony Frydy, dwóch synów- Adolfa i Willego (prof. Kieszczyński popełnił błąd, często powielany także przez innych autorów. Drugim synem był Jan Siegfried , najmłodsze dziecko małżeństwa Horaków - przyp. red.) oraz trzech córek: Ingeborgi, Ruth i Katarzyny. Adolf ożenił się z Katarzyną Mohr, o Willym - brak danych. Ingeborga wyszła za mąż za Ellisa Speidla, Ruth - za jego brata Adolfa, Katarzyna zaś - za Jerzego Bogdanowa. Zarząd firmy składał się z 5 osób (1936 r.): A. Horak senior - prezes, Fryda Horak, Adolf Horak syn, Adolf Speidel, Jerzy Bogdanow. Komisja rewizyjna: Katarzyna Bogdanow, Ruth Speidel, Ingeborg Speidel, Ellis Speidel, Katarzyna Horak. Jeśli chodzi o synów, to jeden z nich prowadził zdaje się w Niemczech Roszarnię Lnu, drugi - prowadził przedsiębiorstwo w Austrii. Spośród dwóch zięciów, Adolfa i Ellisa Speidlów, to jeden był doktorem chemii, drugi doktorem chirurgii, współwłaścicielem szpitala "Betlejem" w Łodzi przy ul. Radwańskiej (do wspomnień wkradł się błąd - szpital ten znajdował się na rogu ul. Podleśnej, obecnie M. Curie-Skłodowskiej i Lipowej, a nie przy ul. Radwańskiej, róg Wólczańskiej, ponieważ tam mieścił się szpital ewangelicki św. Jana, dziś im. M. Pirogowa). Krewnym Speidlów był wspomniany kierownik tkalni Speidel. Trzeci zięć Horaków, Bogdanow, był białym emigrantem rosyjskim. Kierował on administracją fabryki. Głównym księgowym był Herke, syn piekarza z ul. Lelewela. Dyrektorem technicznym był Ryst, zaś kierownikiem technicznym - Jordan, syn właściciela trzypiętrowej kamienicy na Chojnach, przy ul. Wójtowskiej. Z wyjątkiem Jordana (katolik), wszyscy byli baptystami lub rzadziej - ewangelikami.

Pracując w fabryce, większość z nich spotykałem przelotnie, gdy przechodzili prze tkalnię lub inne oddziały. Robotnicy pokazywali dyskretnie: idzie Horak! albo: Speidel, Bogdanow, Jordan. Wówczas robotnicy przyglądali się i nisko kłaniali. Opowiadali, że jeden z synów Willego to hulaka, który potrafił tylko trwonić ojca pieniądze, a pracować nie lubił (być może chodzi tu o Artura Forwerka, którego ojcem był nieślubny, przyrodni brat Adolfa Horaka, a który został usynowiony przez Adolfa i Frydę - przyp. red., informacja ta pochodzi z publikacji "Ruda Pabianicka - Echa przeszłości").

Początkowo Horak przyjmował do pracy tylko baptystów i Niemców albo chętnych katolików lub ewangelików gotowych przejść na wiarę baptystów. Rozmawiałem z kilkoma takimi "nawróconymi ludźmi", którzy "dla chleba i pracy" przeszli z religii ewangelickiej lub katolickiej na wyznanie baptystów. Ich historie mogły każdym wstrząsnąć. Ludzie ci i ich liczne rodziny żyli w niesamowitej biedzie. Znikąd żadnej pomocy. Zajmowali się wszystkim: sprzedażą domokrążną, drobnym handel, pracą na wsi. To co zarobili nie wystarczało nawet na nędzne utrzymanie. Starczało tylko na suchy chleb i wodziankę, potrawę z gotowanej wody, soli, drobionego chleba i szczypty smalcu. Znałem tę potrawę, gdyż i u nas zdarzało się ją jeść w okresach biedy.

Stopniowo jednak, gdy fabryka coraz bardziej się rozwijała i brakowało baptystów i chętnych do "nawrócenia", gdy kończył się kryzys, Horak zaczął przyjmować do pracy Polaków i katolików. Niemniej długi czas, prawie do wojny, znaczną część robotników stanowili Niemcy. Również w administracji niemal w całości zatrudnieni byli Niemcy. Podobnie przeważali również wśród majstrów, podmajstrzych, nie mówiąc o kierownikach oddziałów, którzy byli i Niemcami i baptystami.

Mimo częściowego przyjmowania Polaków, Horak nadal jako biskup starał się utrzymać władzę duchową nad swoimi współwyznawcami. Jako biskup, wraz z księdzem, którym był dyrektor Ryst, urządzali nabożeństwa w budynku na rogu ul. Aleksandra i Starorudzkiej. Na przerobionym strychu odbywały się obrzędy religijne, zaś chrzty, latem w stawie znajdującym się w pobliżu pałacu Horaka. Chrzczono tam dorosłych, zanurzając ich do połowy pasa w wodzie. Ja tego nie widziałem, ale opowiadali to robotnicy, którzy podobno to widzieli lub o tym słyszeli. Horak wraz z administracją prowadził propagandę na rzecz nawracania się na religię baptystów. Wydawano specjalne broszury religijne. Dwaj baptyści z farbiarni, którzy chcieli mnie "nawrócić" dali mi do czytania taką broszurę. Oto jej skrócona treść. Straszono w niej ludzi piekłem i sądem ostatecznym. Wyczytałem, że każdy człowiek winien żyć w ubóstwie i modlitwie. nie wolno się lenić w pracy, ani kraść towarów z fabryki, należy być pracowitym, cichym, nie słuchać podszeptów ludzi, którzy wzywają do różnych awantur w fabryce. Taki pobożny i spokojny człowiek po śmierci trafi do raju, ale jeśli będzie się lenił, żył w rozpuście, pójdzie do piekła, gdzie będą na niego czekały diabły z widłami i rogami na głowach. Będzie na wieki smażony w piekle, w wielkich kotłach.

Tutaj muszę jeszcze wtrącić i wyjaśnić pewne sprawy. Co prawda mówiono o tym na zebraniach związkowych. Chodziło o wyzysk jaki uprawiany był u Horaka wskutek stosowania przy racjonalizacji tzw. "metody Taylora". Sprawa jednak była tak skomplikowana, że nie wszyscy robotnicy ją rozumieli. Również ja wówczas tych spraw nie rozumiałem. Natomiast wszyscy wiedzieli, że wskutek stosowania w fabryce tej metody fabrykant uzyskuje dodatkowe zyski, mając do dyspozycji wykształconych urzędników. którzy potrafili tę metodę stosować i doliczać nowe zyski. Wyjaśnienie tej trudnej sprawy do końca znalazłem dopiero niedawno, w piśmie "Łodzianin" z 6 X 1936 r. (wtedy czytałem "Łodzianina", ale nie zwróciłem na to uwagi). W obszernym artykule próbuje się wyjaśnić tę metodę, która powoduje wyzysk robotników. Przytaczam więc ów artykuł pt. "Jak firma Horak omija umowę zbiorową. Charakterystyczna sprawa w Sądzie Pracy."

W firmie Horaka stosowano w tkalni swoisty system płac. Płacono dniówkę według umowy oraz premii. Obliczano je według metody Taylora, amerykańskiego teoretyka racjonalizacji, który operuje argumentami pseudonaukowymi tzw. idealną produkcją na każdego robotnika. Za wyrobione 63% owej idealnej produkcji robotnicy otrzymywali premie. Za pracę nocną otrzymywali 60% (tzn. mniej). Ale ten system był bardzo korzystny dla dyrekcji. Był to bowiem ukryty akord przy stawkach znacznie niższych niż płace akordowe, przewidziane w umowie zbiorowej. Stawki akordowe, według tej umowy, powinny być o 20% wyższe od dniówkowych. Różnica ta zamaskowana przez skomplikowanie całego systemu płac powiększała zysk pracodawcy. Dopiero w Sądzie Pracy w Łodzi położono temu kres. Pięciu robotników od Horaka zażądało wypłacenia tego, zaskarżając do Sądu Pracy. Mówili, że wyrobić 75% mogą tylko jednostki. Firma szykanowała i zwalniała pod byle pretekstem robotników, których wydajność była mniejsza niż 63% normy (60% w nocy).Świadkowie dyrekcji mówili inaczej.

Inspektor pracy pan Radłowski stwierdził, że system ten nie jest zgodny z obowiązującymi przepisami, brak jednak jest podstaw do traktowania go jako nielegalny. Tym niemniej, na skutek jego interwencji dyrekcja firmy zobowiązała się, że począwszy od bieżącego tygodnia będzie obliczać zarobki jedynie na zasadzie skali akordowej. Toteż Sąd Pracy oddalił powództwo 5 robotników, ale za to 1000 tkaczy uzyskało normalne stawki.

Pozwoliłem sobie na przytoczenie tekstu artykułu, ponieważ jest on charakterystyczny dla sytuacji i atmosfery w zakładach Horaka.

Przy okazji tej sprawy poczułem pewną satysfakcję i zadowolenie. Dowiedziałem się bowiem o pozytywnej roli Radłowskiego, mojego krewnego, który chociaż pracował w Łodzi krótko, wyróżnił się skuteczną obroną spraw pracowniczych. Taka opinia panowała wśród delegatów i robotników u Horaka. Wspomniał to na tymże zebraniu także Mikołajewski, chwaląc Radłowskiego.

Drugą sprawą, która była wówczas żywo komentowana, nie tylko w fabryce Horaka, była sprawa pracy na nocnej zmianie. W myśl ustawy z 1921 r. nie wolno było przemysłowcom wprowadzać III zmiany. Jednakże w praktyce przemysłowcy nagminnie omijali ten przepis, bardzo często za zgodą samych robotników, ponieważ w wielu fabrykach uzyskiwali za to dodatki. U Horaka również pracowano na nocną zmianę.

W 1936 r. Ministerstwo Opieki Społecznej rozpoczęło akcję zakazu pracy nocnej. Do Łodzi przyjechała inspektor Miedzińska, znana jako konsekwentna obrończyni spraw robotniczych i przeprowadziła z łódzkimi inspektorami kontrolę w fabryce, gdzie właśnie stwierdzono "samowolę przemysłowców". Pisał o tym "Łodzianin" 8 X 1936 r. W 30 fabrykach stwierdzono pracę nocną. Spisano kilkanaście protokołów i kar. Przemysłowcy zwrócili się do inspekcji pracy o zgodę na pracę w nocy, ale według "Łodzianina" - "... Inspektor Miedzińska oświadczyła, że zezwolenia na pracę nocną nie będą wydawane, a w stosunku do winnych będą wyciągane surowe kary." Nie wiem na ile ta akcja się udała. Wiem tylko, że u Horaka pracowano w nocy cały czas. Także i ja, gdy ukończyłem 18 lat.

Na tychże zebraniach delegaci atakowali Władysława Widelskiego, wiceprezesa Kasy Pogrzebowej, który kilka lat wcześniej przywłaszczył sobie z kasy 350 zł. Delegatów i robotników fabryki zbulwersował fakt, że Sąd Grodzki, do którego zwrócili się ze skargą, umorzył sprawę w kwietniu 1936 r. jako "przedawnioną". Robotnicy długo nie mogli pogodzić się z tą niesprawiedliwością, że Sąd uniewinnił "aferzystę". Chociaż minęło pół roku od rozpoczęcia przeze mnie pracy, nadal o tym mówiono, w rozmowach i na zebraniach. O tej sprawie pisał "Łodzianin" 25 X 1936 r.