Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Z cyklu: Życie w Rudzie - O kawie i innych napitkach

wspomnienia Klubowiczów

Czy istnieje coś, co z natury było do picia, a nagminnie spożywano to w stanie "suchym"? Ależ oczywiście, to nic innego jak oranżada w proszku...

Piotr Zygmunt Kołakowski: Kiedyś kupiłem u jakiegoś "prywaciarza" gdzieś w Polsce podobną i dałem do posmakowania córce - powiedziała z obrzydzeniem "fuj" i wypluła. A dla nas za komuny to były delicje. Jeszcze były pastylki pudrowe - czyli namiastka oranżady w proszku w formie dropsa. Rekordziści potrafili zjeść jednorazowo 0.5 kg tego przysmaku. Piekł po nich język.

Czarna zbożowa kawa, zawsze była w domu do picia i najlepiej gasiła pragnienie. A gotowanie jej to był cały ceremoniał, w szczególności gaszenie piany zimną wodą dla strącenia fusów i piany. Nazywała się Kawa Turek i występowała w różnych opakowaniach. Lepszą odmianą była ta o posmaku czekoladowym ale już wtedy przeszedłem na herbatkę Yunan. Próbowałem różnych herbat i powiem, że za komuny były to różne smaki i o wiele lepsze niż te dzisiejsze śmieci sprzedawane w coraz bardziej kolorowych pudełkach.

w czasach przejściowych na skutek trudności na rynku kawy naturalnej, nasz rodzimy socjalistyczny przemysł zaoferował konsumentom całą gamę równie dobrych naturalnych kaw zbożowych. Nie tylko była ona tańsza, nie tylko zdrowsza, ale i nie nastręczała tylu problemów co naturalna kawa w ziarnkach. Nie trzeba było specjalnych znajomości by ją kupić, nie trzeba było po nią stać w gigantycznych kolejkach, nie trzeba było jej mielić w z trudem pożyczonym młynku do kawy. No i ten wybór! Mieszanka zbożowo - naturalna "Santana", zbożowa "Inka", "Turek", "Dobrzynka". Upierając się przy kawie naturalnej skazani byliśmy na jedyną obowiązującą "extra selekt", w której to kawie znajdowano nieraz kamienie lub była lekko stęchła, w najlepszym wypadku ekspedientka przepaliła ją w swoim sklepowym młynku.

Zbigniew Okruszek: Kawa zbożowa kojarzy mi się z okresem nauki w zawodówce - SRB. Jeden dzień w tygodniu mieliśmy przeznaczony na praktyczną naukę zawodu - murarza zresztą:))) Kolejno pełniliśmy funkcję dyżurnego, do obowiązków którego należało również ugotowanie w pakamerze gara kawy dla wszystkich. Robiłem to pierwszy raz w życiu w takiej ilości. Ale się udało. Do dziś pamiętam jej smak. Będąc na wakacyjnych praktykach w szpitalu Madurowicza, gdzie wybudowaliśmy, stojący do dziś niezbędny budyneczek prosektorium:), korzystaliśmy ze szpitalnej kuchni. Nigdy kucharki nie żałowały nam mleka do kawy. To były piękne dni...

Piotr Zygmunt Kołakowski: A oprócz kawy, Coca-cola - to jest to. Wraz z pojawieniem się na rynku, całkowicie uzależniła większość młodzieży szkolnej. Sprzedawana w klasycznych szklanych butelkach 0.25 l i szklanych z nakrętką o pojemności 1 l (plastikowe opakowania do napojów jeszcze nie występowały). Po wstrząśnięciu pita pod ciśnieniem (jak na Formule I) spod kciuka, lub przez wykonaną gwoździem dziurę w kapslu (gaśnica). Główny rekwizyt filmowy w polskich filmach lat 70-tych. Podróba nosiła nazwę Polococta - był to (?) brązowy napój próbujący przełamać monopol coca-coli. Pomimo wielkiego zaangażowania polskich chemików spożywczych nie udało się uzyskać zadowalających efektów. Napój przypominał w smaku kawę zbożową wymieszaną ze starą colą. Kolejną nieudaną próbą złamania tajnej formuły coca-coli była QuickCola. Niestety stworzenie socjalistycznej wersji imperialistycznego produktu podzieliło losy innych tego typu prób, jak choćby polski jeans . Gdzie nie gdzie pojawiała się jeszcze Club - cola o żenującym smaku przesłodzonego lepiku.

Ze sklepem "wojskowym" w blokach na Odrzańskiej kojarzy mi się jeszcze PŁYNNY OWOC - był to napój jabłkowy występujący w dwóch wariantach: sok klarowany i nieklarowny. Jednym z głównych producentów Płynnego Owocu były Zakłady Przetwórstwa Owocowo Warzywnego w Łowiczu

Zbigniew Okruszek: W okresie letnim produkowało sie na użytek domowy podpiwek. Po napełnieniu butelek bywało, że niektóre eksplodowały. Dobrze schłodzony w piwnicy albo po zanurzeniu butelek w studni całkiem nieźle gasił pragnienie. Wytwarzało się również w domu kwas chlebowy. Był to smaczny i orzeźwiający napój bez tego bagażu chemii, jaki przyniosły napoje typu coca-cola, pepsi-cola, mirinda itp. Kto bywał za wschodnią granicą ten miał okazję pić kwas chlebowy sprzedawany z cystern ustawionych na ulicach. Oczywiście szklanki były "wielorazowego" użytku:), ale widocznie kwas miał właściwości bakterio- i wirusobójcze, bo jakoś - przynajmniej ja - nie zachorowałem na nic:)))

Piotr Zygmunt Kołakowski: Tak podpiwek Kujawski - był to fantastyczny napój, który wykonywało się samemu w domu ze specjalnego ekstraktu kupowanego w spożywczaku. Podpiwek, zwany czasem niesłusznie kwasem chlebowym powstawał przez fermentację zbożowego ekstraktu zalanego wodą. Trzymało się go w butelkach po oranżadzie lub po Mazowszance. Miał niepowtarzalny smak podobny do karmelowego piwa.

Mika Kobylińska: Stojący u mojej siostry w kuchni pod krzesłem eksplodował sam z siebie:)))) Ale było sprzątania i malowania :)))))

Piotr Zygmunt Kołakowski: Nie powinno tub też zabraknąć kolejnego kultowego gadżetu - SYFONU - Dla informacji młodzieży - był to szklany pojemnik z grubego szkła zakończony kranikiem i cynglem spustowym. Wspaniałe efekty dawało picie wody bezpośrednio z kranika umieszczanego w ustach. Po zakupieniu syfonu w "warzywniaku" np u Polci, to był pierwszy test stanu nagazowania, często wykonywany jeszcze przy ladzie. Wysoce frustrujący i bardzo charakterystyczny był dźwięk kończącego się syfonu. Wtedy można było jeszcze opisanym wyżej sposobem bezpośrednim, napompować się resztkami gazu, co wielu czyniło z upodobaniem. Potem pojawiły się metalowe syfony importowane z Węgier i chyba z NRD-ówka, do samodzielnego nabijania. Metalowe naboje kupowało się na wymianę za zużyte, w budkach warzywnych, pakowane w kartonowe pudełka po 10 sztuk. Proces nabijania syfonu był całym ceremoniałem i przysługiwał tylko osobom najbardziej odpowiedzialnym, potem trochę to spowszedniało.

Beata Korszla: A kto pamieta wode sodowa sprzedawana z takiego specjalnego wozka, zwanego saturatorem. Podawano ją z sokiem lub bez. Zawsze jak jechalismy na Plac Niepodleglosci, to czekajac na tramwaj numer 42 pilismy tą wodę. Nieraz były kolejki, pani sprzedająca była ubrana w bialy fartuszek. A ile koło niej latało pszczółek... Smaczny był ten napój...

Piotr Zygmunt Kołakowski: Będę chyba wyrazicielem woli co poniektórych i wspomnę o napojach z tzw. procentami. A więc:

- Bałtycka - (Bałtyk) biała wódka 38% o szlachetnym smaku nafty. Znawcy doszukiwali się również posmaku proszku IXI. Chętnie pita z "Ptysiem" w formie drinka. Na etykiecie żaglowiec na rozszalałym morzu. Podczas biesiad potwierdzało się znane hasło, że Bałtyk to nasze okno na świat.
- Koszerna - po rozpowszechnieniu plotki, że to jedyna wódka bez karbidu i innych substancji toksycznych, zyskała ogromna popularność. Czystość receptury potwierdzał podpis głównego Rabina Polski zamieszczony na etykiecie. Na fali tej popularności w niedługim czasie prawie wszystkie wódki były już koszerne i opatrzone były podpisami wszelkich dostępnych Rabinów.
- Vistula - prawdopodobnie jakiś klon "Bałtyckiej". Podobna w smaku i pozostałych parametrach. Kupowana głównie przez konsumentów, którym wcześniej nie udało się kupić Przemysławki ani nawet Wody Brzozowej.
- Wino "Wino" - nazywane patolem, bełtem, alpagą, siarą, kwasem, pepe i oczywiście "patykiem pisane" ze względu na stylistykę etykiety. Sporządzone według tajnej, pilnie strzeżonej formuły. Producent ujawniał jedynie zawartość siarki. Jednak te skąpe informacje nie pozwoliły na odtworzenie podobnego napoju nigdzie na świecie. Do dziś nie wyjaśniony jest fenomen popularności tego owocowego napoju. Niektóre ze skutków ubocznych picia "siary" to: dziwne zmiany dermatologiczne na twarzy, sinienie i utrzymująca się niewyraźna mowa.

Zbigniew Okruszek: W latach 60-tych w sklepach pojawiły sie wytworne aperitify. Szło o podniesienie kultury picia. Ale, że nie zyskały uznania konsumentów (dosyć wysoka cena) szybko zaniechano produkcji.