Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Jak Rudzianie bawili się i świętowali...

wspomnienia Klubowiczów

Piotr Zygmunt Kołakowski: 1 MAJA - Święto Ludzi Rzetelnej Pracy. "Niech się święci 1 maja...". "Młodzież z Partią!","...Teraz maszeruje brygada Pracy Socjalistycznej z Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Armii Ludowej...", "Niech żyje, niech żyje..." itd., itp. Nie dało się od tego uciec. To było największa akcja propagandowa w PRL. Jeśli ktoś już znalazł się w tym kolorowym tłumie, to pomimo często przymusowego uczestnictwa, udzielała się większości ta świąteczna atmosfera pod trybuną na Pietrynie, osiągając czasami stan euforii. Do częstych zachowań należało podawanie na trybunę karteczek z prośbami do dygnitarzy (często za pośrednictwem małych dzieci podnoszonych wysoko na rękach). Większość czasu uczestnicy pochodu spędzali na oczekiwaniu na własną kolej przemarszu. Wtedy to sprawdzano listy obecności i rozdzielano zgodnie z listą materiały propagandowe. Szturmówki przeważnie ginęły. A w parku im. 1 maja w Rudzie Pabianickiej sprzedawano z samochodów deficytowe towary, parówki z Pabianickich Zakładów Mięsnych, piwo itp, itd. Koło Barkaresu ustawiono platformę "tańcującą". Co poniektórzy po zdjęciu białych koszul non iron i spodni z bistoru zażywali kąpieli.... Ech...

Ewa Kmiecik:A do tego obowiązkowo balonik, goździk, chorągiewka... Spotkania ze znajomymi (w końcu cała Łódź na Piotrkowskiej) i ta duma przed trybuną, że udało się przejść równiutko, noga w nogę. Godziny musztry itd. Mimo wszystko cudnie było :) Ja omijałam nieco nakaz - zamiast ze szkołą chodziłam z harcerzami na pochód, a potem na paradę MŁODOŚCI :) To już było 9 maja.

Zbigniew Okruszek: W dawniejszych, że tak powiem czasach, czyli w latach 60-tych, parada młodości odbywała się w przeddzień 1 Maja. Ani razu, a brałem udział w pochodach i w szkole, i podczas studiów, i później już w miejscu pracy, nie była robiona, czy sprawdzana lista obecności. Nikt nikogo nie przymuszał. Zabierałem również syna. Materiały propagandowe też nie były rozdzielane wg listy. Szturmówki rzeczywiście ginęły, najczęściej zostawiane w bramach lub były zabierane dla dzieci do domu, tudzież inne ozdóbki: balony, kwiaty itd., ale nie byliśmy z tego rozliczani. Wchodziło to w koszt organizacji imprezy, który w skali kraju musiał być niemały. A po pochodzie rzeczywiście szło się na piwo, które o ile pamiętam nie było towarem deficytowym. Produkcja chmielu stała na niezłym poziomie. Czy parówki były towarem deficytowym - no, na przełomie lat 70-tych i 80-tych pewno tak. Pochody pierwszomajowe odbywały sie i przed wojną, kto inny był organizatorem, bo nie państwo, czyli to nie był wymysł "komuny". Mimo wszystko cudnie było o:)

Piotr Zygmunt Kołakowski: No widzisz, ja miałem inne doświadczenia - moja Mama pracowała w Spółdzielczości Pracy no i zdarzało mi się chodzić z nią na pochody. Widocznie żyliśmy w innych krajach ;) Bo u mnie była lista obecności, był rozdzielnik szturmówek, ale rzeczywiście potem nikt nikogo z tego nie rozliczał... Po co to robiono - nie wiem, może dla statystyki.

W zasadzie mam racje i ja i Zbyszek z tymi pochodami i przymuszaniem. W każdym przedsiębiorstwie państwowym musiała istnieć Podstawowa Organizacja Partyjna PZPR. Przed 1 Maja 1 sekretarz POP musiał zapewnić frekwencję na pochodzie. Czasami Komitetowi Łódzkiemu PZPR wystarczała jego ustna deklaracja, że ludzie przyjdą na pochód i rzeczywiście wówczas nie było potrzeby sporządzania listy obecności. A czasami załoga była politycznie nieuświadomiona i olewała pochód. Wówczas biedak musiał wykazać się sporządzoną listą... Czasami był to też rodzaj represji wobec sekretarza, który nie wykazał się postępami w rekrutacji nowych członków.W rożnych okresach bywało różnie, a to zależało od aktualnej linii. Przed 1 Maja przychodziły też instrukcje, jakie mają być proporcje flag czerwonych i czerwono-białych, Komitet Centralny uchwalał listę haseł itd.

Katarzyna Bernacik: A co do bawienia się Rudzian, to wspomnienia mam różne. Mój tata pracował w Żdżarach i grał tam na gitarze z zespołem na zabawach sobotnich. W ten sposób poznał moją mamę. Bardzo często byli u nas goście, albo rodzice gdzieś wychodzili. Mieszkaliśmy z dziadkami, więc mieli mnie z kim zostawić. Towarzystwo bawiło się, śpiewało, jadło i piło. Ludzie umieli się dobrze bawić! Moja mama pochodziła z jednej części Rudy ( ul. Finansowa i ul. Przewodnia), a tata z drugiej ( ul. Rudzka i ul. Masztowa). Mieli znajomych wszędzie. Pamiętam jak byliśmy na Finansowej, u cioci na imprezie, a po niej wracaliśmy w środku nocy pieszo do domu. Rodzice w dobrych humorach śmiali się i żartowali ze mną. Ja byłam rozanielona. Rzucaliśmy się śnieżkami i śpiewaliśmy w głos idąc przez pusty i cichy Park 1 Maja. Kiedy rano obudziłam sie było już południe. Rodzice byli nieswoi i dziadkowie też. Nie rozumiałam co się mogło stać. Wtedy nie rozumiałam. To była niedziela 13 grudnia 1981 roku.

Elżbieta Świderska: Dawnej życie towarzyskie kwitło - ludzie się gościli, śpiewali, kwiestie wyśpiewywali w tonie Opery, najpiękniesze arie, grali w brydża. U nas były obiady na stole w ogrodzie, pod piękną jabłonią, produkty łatwo się psujące zabezpieczone w liściach chrzanowych. I była też mała wpadka - tort imieninowy przechowywany w wiadrze w studni - utopił się.

Piotr Zygmunt Kołakowski: Mieszkałem na końcu ulicy Ujście. Balkon wychodził na łąki. Miałem poniemiecką lornetkę i największa frajda wynikająca z połączenia tych faktów miała miejsce w soboty i niedziele, pod warunkiem wyekspediowania gdzieś rodziców. W soboty w PRL-u pracowano do 13 - 14-tej i tak od tej pory z tramwajów wysypywały się tłumy przodującej siły narodu, a w niedzielę już od rana - czasem z akordeonami, ale zawsze z kocami, żarciem i różnego rodzaju napojami (np. słynna "tata z mamą"). Ktoś miał badmingtona... Ludzie bawili się do późnego wieczora. Zapraszałem wtedy kolegów na "lornetowanie". Dysponowaliśmy także lunetą z poniemieckiego karabinu, która była używana w celu dojrzenia co ciekawszych szczegółów. Niestety piękniejsza połowa społeczeństwa zwykle rozbierała się do halek, ale czasami działo się... Moja pozycja w grupie rówieśniczej rosła niepomiernie no i rodzice mieli z głowy problem tzw. uświadamianiem. Za wczesnego Gierka zaczął się odwrót od zwyczaju majówek na trawie, aby kompletnie zaniknąć w połowie lat siedemdziesiątych. Łąki zarosły, pojawiają się tam tylko wagarowicze z pobliskich szkół i wąchacze kleju Butapren. A obecnie??? Elżbieta ma zupełną rację. Obecnie mieszkam, co prawda 300 km od Rudy, nie nad Nerem, ale nad Wierzycą. Za moim domem są górki bardzo podobne do tych, jakie niegdyś były nad Nerem - przed wybudowaniem rurociągów z Sulejowa. Gdzieś tak 10 lat temu moje dzieci spędzały całe dnie na zabawach na śniegu, w ogóle okoliczna dzieciarnia grasowała do wieczora. Teraz, niedawno była taka dziwna zima, że w całym roku zdarzyło się zaledwie kilka dni ze śniegiem i to akurat w ferie. Na górkach widziałem tylko jedną parę z niezadowolonym dzieckiem, które rodzice zapewne na siłę odciągnęli od komputera. Jak rozglądam się teraz, to dzieci dookoła są blade, zero kolorków na twarzy, zero radości życia... No cóż - signum temporis...

A wracając do świąt. Każda epoka ma swoje specyficzne święto. Od niedawna jest nim Dzień Flagi i to też nastawia mnie świątecznie. A pamiętacie drugie chyba w hierarchii święto minionej epoki DZIEŃ KOBIET??? Pewnie narażę się facetom, ale to było (pytanie czy nadal jest?) prawdziwe święto mężczyzn. Symbolem był zataczający się pan z połamanym goździkiem w ręku. Dodatkowe atrybuty to paczka rajstop i papier toaletowy przewieszony przez klatkę piersiową. Mężczyźni mogli się wtedy legalnie upijać, by w stanie upojenia i uniesienia oddawać hołd swoim boginiom. Dzisiaj obchodzi się Walentynki i inne Halloweeny. No cóż, niedługo będziemy chyba obchodzić Święto Dziękczynienia i piec indyki...

Mika Kobylińska: Miejmy nadzieję ze jednak nasze święta zwyciężą :) A tak na marginesie Święta Flagi, 3 Maja, 11 Listopada itp. To smutne, że nie potrafimy zamanifestować przywiązania do tradycji. Amerykanie maja na każdym prawie domu flagę, a my? Wystarczy popatrzeć po domach, na palcach jednej ręki można policzyć, kto ją wiesza. I gdzie edukacja dzieci? Bo raczej w domu powinny być jej podstawy:)

Zbigniew Okruszek: Z tamtego okresu historycznego, który tutaj jest określany jako komuna, przypominam sobie, że pan dzielnicowy osobiście sprawdzał czy na posesji flaga na 1 Maja została wywieszona i czy krawężnik przed domem (jeśli były tam krawężniki) został należycie pobielony. Równocześnie informował, że flagę należy zdjąć już 2 maja, bo nie będzie potrzebna, aż przyjdzie 22 Lipca... 9 maja flaga nie była wymagana... Krawężnik moja Babcia bieliła również przy innych okazjach: na Wielkanoc, Zielone Świątki i coś tam jeszcze. Przed wojną, gdy nie było chodnika z płytek przed domem, posypywano ścieżkę żółciutkim piaskiem, który był sprzedawany z wozu konnego prawdopodobnie przez obywateli Chocianowic lub Łaskowic.

Piotr Zygmunt Kołakowski: My, którzy mamy po pięćdziesiąt lat świetnie pamiętamy czasy bez komputera i MP3, pierwszy telewizor, który kupił tata. Niedziele spędzane z rodzicami na spacerach, a potem rodzinne słuchanie Matysiaków w radiu. Nie było tych wielu przyjemności co teraz, jednak rodzice mieli czas dla swoich dzieci. Teraz co z tego, że dzieciaki mają wszystko, tylko nie rodziców. Nie tęsknie za niczym z tamtego okresu, ale życzyłbym wszystkim więcej miłości dla siebie i dzieci i wspólnych godzin na rozmowach z sobą i swoimi dziećmi. Komputer, Mp-3, coca-cola i te wszystkie frykasy nie zagłuszą samotności.