Zbliża się 65. rocznica powołania do życia - 14 lutego 1942 r. - Armii Krajowej. Szczególnie na ziemi łódzkiej jej rozwój widoczny był we wszystkich trzech stadiach organizacyjnych, które do 1942 r. stworzyły Polskie Siły Zbrojne na Kraj. W ten sposób ujednolicono działania oraz przejęto kierownictwo nad szeregiem drobniejszych organizacji niepodległościowych. Dotyczyło to zwłaszcza akcji "N" - jednego z najbardziej spektakularnych osiągnięć polskiego podziemia, która zaistniała jesienią 1941 r., gdy niemiecka machina wojenna zaczęła wytracać swój impet. Jednakże w łódzkim już z początkiem 1940 r. pojawiły działania oryginalnej wojny psychologicznej z wrogiem.
Była to głównie zasługa Jana Libsza, którego niezwykłą sylwetkę przypomniałem dwa lata temu na tych łamach. Teraz chciałbym poszerzyć wiedzę o bohaterskich czynach tego człowieka.
Łódzka konspiracja powstawała w bardzo trudnych warunkach. Wielkopolskę wraz z dużą częścią województwa łódzkiego oraz samą Łódź, Niemcy wcielili do Rzeszy, tworząc tzw. Kraj Warty. Okupant niemiecki oparł się na licznej mniejszość niemieckiej, która doskonale orientowała się w polskich realiach. Dzięki ich wsparciu hitlerowcy w szybkim czasie stworzyli szczegółowe listy proskrypcyjne Polaków. Tymi "uproszczonymi wyrokami śmierci" objęto prawie 2 tys. osób w woj. łódzkim. Latem 1939 r. prace nad spisem przedstawicieli polskiej inteligencji ukończono i niebawem zbrodnicze plany zaczęto realizować. Większość ofiar z tego spisu zginęła w okolicach Wiączynia i Lućmierza już jesienią 1939 r., a masowe mordy trwały w podłódzkich lasach do 1943 r.
Narastało również inne niekorzystne zjawisko, albowiem w trakcie wojny żywioł niemiecki był systematycznie wzmacniany. Forpocztę jego sił stanowiły różnego rodzaju jednostki policyjne i wspierające je oddziały wojskowe. W sumie do jesieni 1944 r. liczba Volksdeutschów i Reichsdeutschów w Łodzi została niemal podwojona. W rejencji łódzkiej zarejestrowano ponad 450 tys. osób narodowości niemieckiej, a w samym mieście odnotowano przeszło 140 tys. obywateli III Rzeszy. Równocześnie z podporządkowanego obszaru hitlerowcy systematycznie usuwali ludność polską, a w łódzkim getcie planowo wyniszczono ok. 200 tys. Żydów. Z akcjami tymi powiązano także deportacje na przymusowe roboty, czym objęto - w rejencji łódzkiej - przeszło 440 tys. Polaków. Ogółem liczba mieszkańców Łodzi spadła z ok. 680 tys. (przed wrześniem 1939 r.), do 590 tys. (w listopadzie 1944 r.), a sam udział Polaków w układzie demograficznym miasta zmalał do 340 tys. Należy jednak zaznaczyć, że straty ilościowe były wyższe, albowiem do ewidencji dodano mieszkańców rejonów które przed wojną pozostawały poza granicami Łodzi. Rozpoczęło się także wywłaszczenie Polaków z nieruchomości. Odebrano im zakłady przemysłowe, usługowe oraz majątki ziemskie. Wyrugowano ich również ze stanowisk kierowniczych, aby nie mieli wpływu na administrację i gospodarkę III Rzeszy. Ograniczenia dotyczyły ponadto życia religijnego, oświatowego oraz sportowego. Wszystko obwarowano nakazami, a w mieście pojawiły się miejsca i strefy, do których tzw. podludzie nie mieli wstępu. Cały system terroru administracyjnego zasadzał się również na rozwiniętej sieci agenturalnej, co owocowało napływem prawie 40 donosów dziennie do siedziby łódzkiego Gestapo przy ul. Anstadta 1/7. W latach 1940-1944 w łódzkie Gestapo zarejestrowało ok. 710 donosicieli, konfidentów i agentów. Niektórzy rekordziści na swym koncie mieli od 120 do niemal 150 zgłoszeń, zaś pochodzenie narodowościowe i społeczne było bardzo zróżnicowane. Obok Niemców, nie zabrakło też Polaków, Żydów, Ukraińców, Rosjan i Białorusinów. Większość osób do działania zmotywowały korzyści majątkowe, choć strach przed represjami lub obawa o los najbliższych też były istotnym argumentem.
Mimo to wielu Polaków skutecznie penetrowało środowisko przeciwnika. Z tych metod korzystali również ludzie związani z akcją "N", czyli działaniami dezinformacyjnymi. Ich posunięcia miały podważać wiarę społeczeństwa niemieckiego w zwycięstwo i nieomylność Adolfa Hitlera. Lansowano również tezę o funkcjonowaniu antyhitlerowskiego ruchu oporu w armii i środowiskach cywilnych. Spreparowane informacje dotykały najistotniejszych spraw politycznych i militarnych III Rzeszy. Oczywiście dużo miejsca poświęcano zagadnieniom narodowościowym, wskazując na nieodpowiednie traktowanie Volksdeutschów przez rodaków z tzw. Starej Rzeszy. W Łodzi i rejencji większość urzędów obsadzono Reichsdeutschami - osobami urodzonymi w przedwojennych Niemczech. Natomiast niższe stanowiska z czasem przekazano ziomkom z Besarabii i krajów nadbałtyckich. Dla łodzian niemieckiego pochodzenie pozostawała jedynie służba w armii lub jednostkach policji. Ciekawe, że niewielu z nich zasiliło szeregi Gestapo. Przyczyną był niski stopień Volkslisty (DVL) i duże braki w wykształceniu poszczególnych kandydatów.
Naziści skutecznie ograniczyli również dostęp do informacji w języku polskim, choć w Łodzi przez pierwsze miesiące okupacji drukowano gadzinowe pismo "Nowy Kurier Warszawski". Cały nakład gazety kierowano do Warszawy, czyli na obszar Generalnego Gubernatorstwa, gdzie ukazywała się ona w liczbie 200 tys. egzemplarzy. Należy podkreślić, że braki w dostępie do informacji dla polskojęzycznych mieszkańców Kraju Warty był większe, aniżeli w sąsiednim Generalnym Gubernatorstwie, czy też w głębi Niemiec. Dla przykładu na ziemiach zarządzanych przez gubernatora Hansa Franka wydawano ok. 40 gazet i czasopism dla Polaków. Podobnie czyniono względem robotników przymusowych - jako pierwszych Berlin "uhonorował" górników polskich w Westfalii i zezwolił na wydawanie pisma "Pod stropem"... Pod koniec wojny polskiej sile roboczej "zafundowano" również "Wiadomości Polskie", które były ostatnią tubą propagandową Adolfa Hitlera. Tak więc sytuacja Łodzi była bardzo złożona i wszelkie działania mające na celu osłabienie nazistowskiego kagańca są warte przypomnienia. Dotyczy to zwłaszcza prasy podziemnej - zarówno polskojęzycznej, jak też tej skierowanej do Niemców. Zwłaszcza pisma propagandowe, w tym niemieckojęzyczne, mogły przyciągnąć niektóre jednostki na stronę polską.
Pod groźbą kary śmierci zabraniano Polakom używania odbiorników radiowych, gramofonów oraz aparatów fotograficznych. Z początkiem 1940 r. wprowadzono kolejne zakazy uniemożliwiając zniewolonej ludności korzystania z kin, kawiarni, maszyn do pisania, samochodów, rowerów i telefonów (w 1943 r. wycofano się z tego zarządzenia). Upokorzenie Polaków było tym większe, gdy uświadomimy sobie, że okres drugiej wojny światowej to niebywały rozwój narzędzi propagandowych. Prasa w III Rzeszy wydawana była w nakładach przekraczających 27 mln. egzemplarzy, a w 1942 r. już 80 proc. Niemców posiadało odbiorniki radiowe. Hitlerowskie państwo finansowało przede wszystkim prace nad tanim aparatem radiowym. Ich uwieńczeniem było skonstruowanie DKE (Deutscher Kleinempfanger), a jego cena nie przekraczała tygodniowego wynagrodzenia, tj. 35 marek.
Długo jednak priorytetem dla Polskiego Państwa Podziemnego były akcje informacyjne, gdzie precyzowano cel walki i omawiano metody oporu. Słusznie zauważano, że wpierw należy uodpornić na propagandę nazistowską własnych obywateli. Dopiero później można przechodzić do akcji dezinformujących szeregi wroga. Zwłaszcza latem 1940 r., gdy niemieckie armie triumfowały we Francji, opinie prasy podziemnej były niezbędne, albowiem umacniały idee oporu w społeczeństwie polskim. Dlatego wciąż poszerzano zasięg prasy oraz liczbę pism. Była to bardzo skuteczna "broń drukarska", której naziści nie byli w stanie wytrącić z rąk polskiego społeczeństwa aż do końca wojny. Oczywiście nie tylko poczynania Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) i późniejszej Armii Krajowej (AK), wywarły wpływ na postawę narodu. Niekiedy inne ośrodki niepodległościowe kształtowały opinie obywateli, co w latach 1939-1940 zaowocowało szczególnym rozwojem podziemnej poligrafii. W łódzkim "rozdział" podziemnej prasy polskojęzycznej rozpoczął się już w listopadzie 1939 r. Były to najpierw "Wiadomości Polskie", a od września 1941 r. tygodnik "Biuletyn Kujawski" (nazwa miała zmylić władze niemieckie). W kwietniu 1942 r. w ręce niemieckie wpadła drukarnia AK przy ul. Rzgowskiej 87, co wstrzymało kolportaż pisma na dwa tygodnie. Odtąd często zmieniano lokale konspiracyjne, by uniemożliwić wpadki. Zapasową drukarnię uruchomiono też w Pabianicach, gdzie nasłuch radiowy dla pisma prowadzili tamtejsi harcerze.
Działania te gorąco wspierał nowy redaktor naczelny "Biuletynu Kujawskiego" por. Franciszek Jabłonka (ps. "Michał"). Niestety wraz z całym działem redakcyjnym łódzkiego Biura Informacji i Propagandy (BIP), został on aresztowany w czerwcu 1942 r. Po ciężkim śledztwie wysłano go do Oświęcimia i tam w styczniu 1943 r. rozstrzelano3. Wprawdzie z początkiem 1943 r. kontynuowano druk łódzkiej gazety w Warszawie, zatytułowanej "Kujawski Biuletyn Informacyjny", jednakże wydano jedynie dwa numery.
Cena, jaką zapłacono za druk i kolportaż polskojęzycznej prasy podziemnej w łódzkim była więc wysoka. Łącznie do końca wojny straciło życie lub zostało aresztowanych prawie 300 osób związanych podziemnymi wydawnictwami. Z tej liczby tylko kilkunastu konspiratorów zajmowało się prowadzeniem akcji "N".
W Łodzi rolę rozwinięcia akcji "N" wziął na siebie Oddział II, czyli wywiad. Ze swych struktur wyłonił on odpowiedni pion. Celem nadrzędnym było tworzenie "szumu informacyjnego", wymierzonego w nazistów i podkopującego ich administrację. Stąd kierowany przez kpt. Zygmunta Janke (ps. "Walter") łódzki wywiad, rozpoczął szkolenia kadr w zakresie akcji "N". Zwrócono uwagę na ludzi młodych, legitymujących się wykształceniem średnim lub wyższym oraz na wszelkiego rodzaju specjalistów. Cennym nabytkiem byli kolejarze, strażacy i lekarze, gdyż nie obowiązywały ich ograniczenia związane z godziną policyjną. Mogli oni podróżować do wielu miast w głębi Niemiec, co pozwalało rozprowadzać prasę podziemną daleko poza łódzką rejencję. Doceniano także wszelkiego rodzaju majstrów fabrycznych, gdyż im nie groziło wysłanie na roboty przymusowe, a wielu z nich z rozkazu Polskiego Państwa Podziemnego przyjęło Volkslistę. Tak było w przypadku Jana Libsza (ur. 26 marca 1912 r.), mistrza piekarskiego ze Zduńskiej Woli, syna Jana i Wandy Ryman. W rodzinie Libszów najstarsi synowie zawsze otrzymywali imię Jan. Dziad Libsza - ożeniony z Anną Seibt - też nosił imię Jan. Ich najstarszy syn Jan (ur. 28 października 1883 r.) został mistrzem piekarskim i 4 kwietnia 1907 r. poślubił Wandę Ryman (ur. 29 czerwca 1887 r.) Ona również urodziła się w Zduńskiej Woli. Była nieślubnym dzieckiem Emilii Ryman. Wiadomo, że ojciec Libsza miał dwóch braci: Adolfa (ur. 1891 r.) - rzeźnika i Franciszka (ur. 1892 r.) - rolnika.
Rodzina Libszów przed wojną zamieszkiwała w Zduńskiej Woli i kolejno zamieniali oni mieszkania położone przy ulicach: Piłsudskiego, Królewskiej, Pomorskiej i Świerczewskiego. W domu rodzinnym przyszłego bohatera akcji "N", oprócz niego była również starsza o dwa lata siostra Marianna. Już jesienią 1939 r. Jan Libsz oparł swoje działania na kilkudziesięciu osobach, skupionych głównie w Legii Narodowej oraz w sekcji dywersyjnej "Drużyna Śmierci". Podstawowe dla organizacji były więzy rodzinne oraz koleżeńskie. Silnie eksponowano również etos legionowy i peowiacki. W nowej organizacji posługiwał się on pseudonimem "Kruk", zaś najbliższym współpracownikiem pozostawał jego daleki kuzyn Walenty Prajs ps. "Wicher", mieszkaniec Rudy Pabianickiej.
W grudniu 1939 r. Prajs został aresztowany przez niemieckie siły bezpieczeństwa i osadzony w więzieniu na Radogoszczu w Łodzi. W tym krytycznym momencie, to właśnie szczególne kontakty Libsza zapewniły Prajsowi wolność. Czyn ten przekonał działaczy podziemia do osoby Libsza, którego w rodzinnym mieście uważano za "osobnika niebezpiecznego". Nikt nie przypuszczał bowiem, że przynależność do NSDAP (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei) była kamuflażem dla działań wywiadowczych i dywersyjnych. Odtąd ci dwaj mężczyźni wspólnie organizowali akcje propagandowe w Zduńskiej Woli, Sieradzu, Łasku, Pabianicach oraz w Rudzie Pabianickiej, będącej od 1940 r. częścią Łodzi. Od maja 1940 r. Prajs został komendantem Legii Narodowej na powiat Sieradz. Ustalono system trójkowy dla organizacji, a w styczniu 1941 r. stworzono grupę bojową, którą kierował Stanisław Jagiełło ps. "Burza". Zaangażowanie Libsza zmotywowało do działania całą jego rodzinę. Matka Libsza - Wanda przyjęła w organizacji pseudonim "Teresa". Jeżdżąc do rodziny w Berlinie i Wrocławiu dostarczała korespondencje "enowską" wybranym Niemcom. Podobne zadania otrzymał jego ojciec Jan, który na potrzeby konspiracji posługiwał się pseudonimem "Jerzy". Na ich pomysłowość - wiosną 1940 r. - zwróciły uwagę tamtejsze placówki ZWZ, które za pośrednictwem mjr Pawła Zagórskiego (ps. "Maciej"), stopniowo podporządkowały sobie Legię Narodową. Jednakże scalenie z AK nastąpiło dopiero w lipcu 1942 r. Wkrótce już jako "Anatol" stał się on częścią zespołu hm. Władysławy Koening-Olbromskiej, która zaczęła przygotowywać działania propagandowe w Łodzi. Początkowo wydawała ona periodyk zatytułowany "Der Kladderadatsch". Był on bardzo starannie redagowany i posiadał odpowiednią szatę graficzną, zaś zespół germanistów - potrzebnych gazecie - pozyskał zastępca szefa II Oddziału ZWZ Okręgu Łódź, kpt. Mikołaj Ostaszewski.
Bardzo szybko ciężar koordynowania działań informacyjno-dywersyjnych w poszczególnych okręgach wzięło na siebie Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK w Warszawie. Skupiło ono w swych szeregach grono wpływowych osób i autorytetów. Wystarczy chociażby wymienić: Władysława Bartoszewskiego, Aleksandra Kamińskiego, Kazimierza Kumanieckiego, Aleksandra Gieysztora oraz Tadeusza Manteuffla. Równocześnie miesięczny nakład wszystkich pism AK - w okresie wojny - szacuje się na ok. 315 tys. egzemplarzy. W tym 250 tys. czasopism i 65 tys. książek oraz broszur. Liczby te są oszałamiające, jeżeli uświadomimy sobie trudności dnia codziennego i brutalność reżimu hitlerowskiego. Zwłaszcza olbrzymi był wysiłek Tajnych Wojskowych Zakładów Wydawniczych (TWZW), którymi kierował mjr Jerzy Rutkowski (ps. "Michał"). Używał on również nazwiska konspiracyjnego Michał Kmita. Z wykształcenia był prawnikiem. Aresztowany przez warszawskie Gestapo 19 kwietnia 1944 r., dzięki akcji podziemia został uwolniony 14 czerwca. W latach 1940-1944 ten dzielny konspirator dokonywał niemal cudów, by dwanaście podległych mu drukarni mogło funkcjonować. Trzeba było koordynować działania setki drukarzy, introligatorów, tłumaczy oraz tysięcy bezimiennych osób, zajmujących się kolportażem podziemnych pism. Potrzeby zaś były olbrzymie, albowiem rocznie drukarnie podziemia zużywały prawie 285 ton papieru, produkując gazety, dzienniki, druki ulotne oraz plakaty.
Pierwszy zespół wydawniczy, tzw. "Jedynka" odpowiadał za przygotowanie gazet "enowskich". Każda z "wykreowanych" przez AK organizacji niemieckich, dysponowała własnym organem prasowym. Niekiedy były to ulotki lub plakaty, jednak większości gazet nie wydawano cyklicznie, a istniały one jako pojedyncze numery. Mimo to, ukazywały się w dużych nakładach od 6 do 20 tys. egzemplarzy. Dla uwiarygodnienia gazet "enowskich" podawano nieprawdziwe miejsce druku, m.in.: Berlin, Kolonia, Brema, Monachium, Lubeka i Hamburg. Szczególnie dbano o szatę graficzną pism, stosując oryginalne czcionki niemieckie i odpowiedni papier gazetowy. Większość materiału kupowano na "czarnym rynku", a kontrahentami była nierzadko strona niemiecka. Olbrzymie wymagania istniały również co do treści i poprawności językowej publikowanych tekstów. To zadanie spoczywało na barkach germanistów, gdyż oni odwoływali się do dialektów, gwary i legend. Należało myśleć kategoriami przeciwnika i zarazem odbiorcy tego rodzaju prasy. Stąd w pismach do żołnierzy informacje przekazywane były rubasznym językiem, gdzie pojawiało się dużo terminów wojskowych i nie brakowało humoru.
Było to jedno z najbardziej spektakularnych i długofalowych działań propagandowych polskiego podziemia. Od początku inicjatywę tę wspierał Komendant Główny ZWZ-AK, gen. bryg. Stefan Rowecki (ps. "Grot"). Nie przypadkowy był również sam termin rozpoczęcia akcji ze względu na rozpętaną w 1941 r. wojnę ze Związkiem Radzieckim, która sprzyjała realizacji działań dywersji psychologicznej. Zwłaszcza, że przebieg zmagań na Wschodzie z upływem lat obnażył słabość hitlerowskiego Blitzkriegu. Ale już w grudniu 1940 r. powołano do życia referat "N", który funkcjonował w ramach ZWZ. W październiku 1941 r. przemianowano go na Podwydział Propagandy Dywersyjnej "N". Na jego czele stanął kpt. Tadeusz Żenczykowski (ps. "Kania", "Kowalik"), który koordynował prace wszystkich działów i dbał o archiwizację wydanego materiału propagandowego.
Wstrząsano także sumieniami i uczuciami niemieckich robotników, oddając im do rąk pismo "Hammer" ("Młot"). Odwoływano się w nim do tradycji socjalistycznych, wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Piętnowano wojnę, zaś odpowiedzialność przenoszono na barki kapitalistów. Następnie zastąpiono je organem "Der Durchbruch" ("Przełom") akcentując na jego łamach potrzebę przebudowy III Rzeszy. Wskazywano niedoinwestowanie klasy przemysłowej oraz nadmierne upartyjnienie struktur państwa. To miały być główne przyczyny wyhamowania gospodarki i słabości niemieckich sił zbrojnych. Te "papierowe" bomby okazały się bardzo cennym narzędziem pozafrontowych działań. W artykułach podsycano także rozbieżność pomiędzy Wehrmachtem, SS oraz funkcjonariuszami NSDAP. W tym przypadku rolę "rozsadnika" spełniły następujące miesięczniki: "Der Soldat" ("Żołnierz"), który ukazywał się na przemian z "Der Frontkämpfer" ("Bojownik Frontowy"). Istniały one od 1941 r. i szczegółowo informowały o zbrodniach niemieckich formacji tyłowych. Akcentowano, że krew ludności cywilnej plami mundur żołnierza liniowego i niepotrzebnie podsyca opór podbijanych narodów. Krytykowano też współpracę z cesarską Japonią oraz Włochami. Ponadto sugerowano istnienie antyhitlerowskiej konspiracji, a w numerze "Der Soldat" z grudnia 1941 r. feldmarszałka Waltera von Reichenau uczyniono przywódcą wyimaginowanej opozycji. Opublikowano również "jego" artykuł o wymownym tytule: "Der Entscheindung entgegen" ("Ku rozstrzygnięciu"), w którym krytykowano m.in. posunięcia Hitlera oraz przypominano o iluzoryczności sojuszy III Rzeszy. Numer wzbudził zainteresowanie Brytyjczyków, a Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych (PSZ) gen. broni Władysław Sikorski wyraził uznanie dla akcji i nakazał jej kontynuowanie. Tymczasem 19 stycznia 1942 r. "Nowy Kurier Warszawski" doniósł o śmierci feldmarszałka, który miał umrzeć na udar serca. Oczywiście podziemie nie omieszkało skomentować w kolejnym numerze tego wydarzenia, za śmierć dowódcy obwiniając Führera.
Odmienny rodzaj propagandy prezentowało pismo "Erika", będące "wesołym dodatkiem dla kraju i frontu". Poza artykułami przedstawiano w nim barwne i czarno-białe karykatury. Szczególnie ośmieszano: Hitera, Himmlera, Göringa oraz Goebbelsa. Podobną rolę do spełnienia miało pismo "Der Klabautermann", które było bogato ilustrowanym miesięcznikiem. Jego odbiorcą miała być głównie ludność cywilna - zwłaszcza mieszkańcy dużych miast. Stąd nie może dziwić, że stale podnoszono na łamach gazety problem zaopatrzenia oraz rozpisywano się o grozie nalotów alianckich. Ponadto dla administracji niemieckiej na okupowanych ziem wschodnich stworzono miesięcznik "Die Ostwache" ("Straż na Wschodzie"). Uwypuklano w nim złożoność problematyki narodowościowej i krytykowano krótkowzroczność władz w Berlinie, które nic nie robią, aby powstrzymać groźbę bolszewizmu. Miejscowym Volksdeutschom dostarczano dwujęzyczną gazetę "Die Zukunft" ("Przyszłość"). Straszono w niej odpowiedzialnością za zbrodnie reżimu hitlerowskiego oraz podnoszono sprawę exodusu ludności niemieckiej z Bałkanów i ZSRR. Oczywiście jest to jedynie niewielka część dorobku "enowskich" drukarni. Gestapo długo uznawała te wydawnictwa za autentyczne dzieło Niemców. Zakładając również, że opozycja ma "bazy" w Rzeszy i stąd oddziałuje na armię oraz administrację okupacyjną.
Do Łodzi "enowska" literatura trafiała w postaci gazet, ulotek oraz kliszy fotograficznych i matryc, które dopiero przygotowywano do wydania. Wydruk sprowadzonego materiału realizowano w tzw. punktach przebitkowych, które pozwalały dokonywać korekt. Z czasem modyfikowano ulotki na potrzeby środowisk lokalnych, chcąc bardziej zantagonizować łódzkich Niemców. Cenne były zwłaszcza dane na temat funkcjonariuszy hitlerowskiej administracji, albowiem upubliczniano ich życie prywatne, stan majątkowy i nieprawidłowości podległych im urzędów. Skupiano się na wszelkiego rodzaju przywarach, a poprzez ośmieszenie konkretnych osób, starano się szkodzić wizerunkowi tych funkcjonariuszy. Taką próbą były z pewnością akcje ulotkowe zespołu Jana Libsza, który w bezbarwnym, urzędowym języku informował niemiecką społeczność w Zduńskiej Woli, Łasku, Pabianicach i Łodzi o ludobójczych praktykach Rzeszy.
Zadbano również o rannych żołnierzy niemieckich, gdyż materiał propagandowy dostarczono m.in. do szpitala wojskowego przy ul. Żeromskiego 113 w Łodzi. Oficjalną prasę "wzbogacono" o instrukcje "Co należy czynić aby nie wracać na front". Blokowano również pracę łódzkiej policji (w tym Gestapo), wysyłając duże ilości spreparowanych donosów o przestępstwach kryminalnych i politycznych. Ofiarami byli Niemcy, którzy przez wiele godzin w więzieniu lub na posterunku przekonywali śledczych o swej niewinności. Podobnie udało się zahamować działalność urzędów pocztowych oraz skarbowych, ponieważ zalała je fala fałszywych zawiadomień, zeznań podatkowych, wniosków i skarg. Walkę tą dowództwo AK nazwało akcją "S" ("Specjalną"), zaś jej sposoby oddziaływania wciąż udoskonalał zespół Libsza. Współpracowała z nim prawdopodobnie łączniczka i kolporterka prasy Polskiej Partii Socjalistycznej (od 1944 r. Wolność, Równość, Niepodległość - WNR) z Warszawy - Sophie Siebert-Wojdan (ps. "Zocha"). Dostarczała ona do Łodzi oraz Pabianic prasę "enowską" i sygnowała ją podpisem "Związek Spartakusa". Współpracę, mimo dotkliwych aresztowań, kontynuowano aż do lipca 1944 r.
Silnie oddziaływano też na psychikę rodzin wojskowych, wysyłając do nich "odpowiednio spreparowane" listy z frontu. Operację nazywano "kolportażem podkładowym", gdyż kierowano materiał propagandowy do konkretnego adresata. Bardzo przydatne okazały się zwłaszcza aktualne książki "Kto jest kim w III Rzeszy", będące drukami ścisłego zarachowania. Ich zdobycie przez "Anatola", centrala akcji "N" oceniła bardzo wysoko. Istotna była także rubryka "Polegli za Rzeszę i Fűhrera", umieszczana w gazetach okupacyjnych. Odnajdywano w niej nazwiska Niemców mieszkających w Łodzi. Uważnie obserwowano daną rodzinę i zbierano o niej informacje. Wiedząc już dostatecznie dużo o zmarłym, wysyłano sygnał do łączniczki w głębi Niemiec. Wówczas podszywano się pod jednego z przyjaciół zabitego i raczono bliskich poległego realistycznymi opisami walk oraz zbrodni na froncie. Tę ostatnią metodę do perfekcji doprowadziła agentka polskiego wywiadu w Niemczech Halina Kłąb (ps. "Jacek II"). Jej inicjatywę wyróżnił sam szef łódzkiego wywiadu mjr Bolesław Jabłoński (ps. "Bill"). Należy tu podkreślić, że agentka polska do swej misji została przygotowana przez Wacława Kałużniaka (ps. "Jacek I"), używającego nazwiska konspiracyjnego Andreas Lukschy. To on wielokrotnie przeprowadzał działania wywiadowcze w Bremie oraz Hamburgu. Zginął 20 marca 1942 r. w publicznej egzekucji w Zgierzu. Miał wówczas 26 lat.
W innych przypadkach wysyłano "życzliwe" zawiadomienia do rodziców dzieci zrzeszonych w Hitlerjugend (chłopcy) i Bund Deutscher Mädel (dziewczęta). Informowano w nich o niemoralnych praktykach ich latorośli. Dzięki temu zdeterminowani rodzice często przerywali letnie imprezy w Hitlerjugend Park (Park im. J. Poniatowskiego w Łodzi). Podobnie roztrząsano sprawy wierności współmałżonków niemieckich, uwypuklając ich rzekome kontakty z ludnością polską i żydowską. Najczęstszymi ofiarami podobnych pomówień byli funkcjonariusze NSDAP. Na klatkach schodowych rozklejano ponadto różnego rodzaju ulotki "Deutsche", których autorem mieli być działacze z ruchu socjaldemokratów niemieckich. W miejscach publicznych pojawiały się także "wyklejki" ośmieszające przywódcę III Rzeszy. Natomiast do redakcji "Litzmannstädter Zeitung" w Łodzi wysyłano stale pogróżki i zażalenia.
Różne formy działań propagandowych bardzo rozwinął Libsz, który jako działacz NSDAP i członek NSKK (Nationalsozialistische Kraftfahrerkorpus - Narodowosocjalistyczny Korpus Kierowców) miał dużą swobodę poruszania się. Jednocześnie praca w łódzkiej fabryce włókienniczej Steinerta zapewniała mu dobre alibi. W pierwszej połowie 1942 r. zapoczątkował on kontakty z żołnierzami łódzkiego garnizonu, wśród których rozprowadzał ok. 600 sztuk ulotek miesięcznie. Nie unikano też siedzib sił policyjnych. Odezwy "enowskie" pozostawiano m.in. w miejscach stacjonowania 187 Brygady S.A oraz w dowództwie 112 Pułku SS-Standarte. Wiadomo, że w Łodzi sztab 187 Brygady S.A. mieścił się przy ul. Wigury 4/8 (Ulrich von Huttenstr. 32). Brygadzie podlegały cztery pułki S.A.-Standarte: 2 (ul. Piotrkowska 207), 5 i 71 (ul. Wigury 4/8) oraz 13 (ul. Lindleya 3). Łącznie brygada skupiała ok. 5 tys. funkcjonariuszy. Natomiast dowództwo 112 Pułku SS-Standarte mieściło się przy al. Kościuszki 97 (Herman Göringstr. 97). Później sztab jednostki rozlokowano w budynku przy ul. Gdańskiej 75 (Danzingerstr. 75). Pułk dzielił się na trzy chorągwie SS (SS-Sturmbanne), tj.: I/112 (ul. Zielona 21), II/112 (ul. Gdańska 75) i III/112 (ul. Starogardzka 40) i dysponował ok. 1,5 tys. żołnierzy.
W 1942 r. Libsz rozpoczął także rozpoznanie jednostki transportowo-remontowej Wehrmachtu na Radogoszczu, tzw. Kraftheimpark. Najpierw do bazy przerzucił pisma i ulotki antyhitlerowskie. Następnie wytypował "opozycjonistów" wśród wojskowych, przy czym podstawowym kryterium wyboru było nie informowanie Gestapo o nielegalnych drukach. Później "kandydaci" do pracy konspiracyjnej wielokrotnie zgłaszali się w podane przez "Anatola" miejsca. Stąd pobierali dalsze instrukcje i materiały propagandowe. Sam pomysłodawca akcji nie kontaktował się z nimi osobiście, jednak za pośrednictwem współpracowników odbierał od niemieckich wojskowych broń, amunicję, medykamenty, benzynę oraz pieniądze. Ofiarodawcy nie przypuszczali, że przekazane środki posłużą dozbrojeniu AK. Do 1943 r. dość zręcznie manewrowano całą grupą, stosując szereg wybiegów. Jednym z forteli było dostarczanie prasy tzw. Związku Wolnych Łużyczan lub odwoływanie się do separatyzmu poszczególnych landów. Eksponowano zwłaszcza samodzielność Bawarii, co miało ugruntować tezę powrotu Niemiec do systemu przed zjednoczeniowego. Ponadto chcąc poszerzyć szeregi niemieckich opozycjonistów, Libsz dodatkowo powołał w bazie transportowej komórkę "NSDAP - Erneuerungsbewegung. Kampfgruppe Rudolf Hess". Miała być to opozycja w łonie partii nazistowskiej, którą rzekomo kierował - "zbiegły" do Wielkiej Brytanii - Rudolf Hess. W tym celu przekazano pięć kolejnych odezw Hessa do Wehrmachtu. Niestety, któryś z żołnierzy jednostki transportowej doniósł na swych kolegów. Do grudnia 1943 r. zatrzymano ok. 40 wojskowych oraz Polaków będących w stałym kontakcie z "niemiecką" organizacją. Zostali oni przewiezieni do więzienia wojskowego, (Wehrmachtgefängnis) przy ul. Kraszewskiego 1/5 (Freiburgerstr. 1/5). Ponieważ nie ujęto "prowodyra" akcji, skłoniło to śledczych do postawienia tezy, że ruch ten należy uznać za "odizolowany przypadek w armii hitlerowskiej". Udział Polaków w działalności na szkodę państwa niemieckiego zakwalifikowano jako konsekwencję rozluźnienia dyscypliny w szeregach Wehrmachtu. Przełom w sprawie nastąpił wraz z aresztowaniem pracowników węzła kolejowego Zduńska Wola-Karsznice. Już w końcu grudnia 1943 r. zatrzymano żołnierzy Kierownictwa Dywersji-Kedywu, tj. Kazimierza Kałużewskiego (ps. "Chińczyk") i Juliusza Syllę. Kolejarze ci poza pracą dywersyjną prowadzili również działania wywiadowcze, a do odjeżdżających na wschód transportów wojskowych podrzucali prasę "enowską". Możliwe, że dzięki drukom akcji "N" Tajna Policja Niemiecka powróciło do wątku łódzkiego. Jej współpracownicy otrzymali prawdopodobnie rysopis i zdjęcie poszukiwanego Jana Libsza. 13 czerwca 1944 r. został on zatrzymany na jednej z łódzkich ulic i doprowadzony do aresztu śledczego przy ul. Kopernika 29 (Friedrich Gosslerstr. 29), nad którym od lipca 1940 r. sprawowały pieczę władze sądowe. Jeszcze tego samego dnia aresztanta odstawiono do więzienia Gestapo przy ul. Sterlinga 16 (Robert Kochstr. 16). Jego sprawę przejął funkcjonariusz Jan Tamm, który prowadził śledztwo przeciw zatrzymanej kilkanaście dni wcześniej Halinie Kłąb. Według jej zeznań, Tamm odznaczał się szczególnym okrucieństwem i wyrafinowaniem. Nie zachowały się żadne protokoły przesłuchań i nic pewnego nie wiadomo również o losach więźnia11. Wśród najczęściej powtarzanych informacji o Janie Libszu dominują relacje mjr. Zygmunta Janke. Według niego, po dwóch tygodniach przesłuchań w gmachu przy ul. Anstadta 1/7 (siedziba Gestapo w Łodzi), "Anatol" został zastrzelony przez oficera śledczego, gdy próbował rzucić się na konfidenta. Pozostawił dwuletniego syna Jana i żonę Annę.
Tragiczne były również powojenne losy rodziny Libszów, albowiem uznano ich za Niemców. Z wyroku Specjalnego Sądu Karnego w Łodzi już w 1945 r. bliscy bohatera narodowego znaleźli się w Obozie Pracy przy ul. Beskidzkiej 54 w Łodzi (Sikawa).
Nadal po upływie kilkudziesięciu lat od zakończenia drugiej wojny światowej zbyt mało wiemy na temat akcji "N" oraz działań wywiadowczych łódzkiej konspiracji. Łódzka komórka propagandowa Jana Libsza w 1942 r. liczyła 19 osób. Jego współpracownicy to: Sompławski (ps. "Orlicz"), Feliks Filipczyński (ps. "Kmicic") i Anna Lebiedzińska-Filipczyńska (ps. "Elżuniav). Zespół ten był w stanie rozkolportować miesięcznie kilkaset różnego rodzaju druków "enowskich" w naszym mieście. Z pewnością nie była to jedyna komórka propagandowa w Łodzi, wiadomo bowiem, że pierwsi kurierzy ze stołeczną prasą "enowską" dotarli do Łodzi już z początkiem 1941 r. Droga ich wiodła przez Obwód AK Brzeziny-Koluszki, którego placówki przerzutowe znajdowały się po obydwóch brzegach rzeki Mrogi. Tędy przebiegała dobrze strzeżona granica pomiędzy Krajem Warty a Generalnym Gubernatorstwem, stąd wszelkie kontakty z centralą w Warszawie był bardzo niesystematyczne. Doskonale rolę "punktu przerzutowego" spełniał węzeł w Koluszkach, gdzie przeładowywano konspiracyjne gazety. Tą drogą podążał również wielokrotnie - słynny kurier z Warszawy - Jerzy Nowak-Jeziorański, który do Łodzi dostarczał klisze z gazetami "enowskimi", m.in.: "Der Hammer" i "Der Frontkämpfer". Niestety upływający czas zaciera w pamięci wydarzenia oraz zniekształca ich przebieg. Dlatego wciąż tak mało wiemy o losach Jana Lipsza i wielu zapomnianych kolporterów oraz redaktorów prasy podziemnej w Łodzi.
Artur Ossowski - historyk; pracownik Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Łodzi.
Przypisy:
1. A. Ossowski, Walka na słowa. Nieznani bohaterowie akcji "N", "Kronika miasta Łodzi" 2004, nr 3-4, s. 184-194.
2. AIPN Łd, WUBP w Łodzi, Ld Pf 9/5, Wykaz agentów Gestapo w Łodzi, k. 1-24.
3. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/99, Dochodzenie w sprawie por. Franciszka Jabłonki - szefa BIP Okręgu Łódzkiego ZWZ, k. 1-10, 16-31.
4. W Zduńskiej Woli postać J. Libsza spopularyzował dyrektor Muzeum Historii Miasta - Jerzy Chrzanowski. Postarał się on o odtworzenie jego drogi konspiracyjnej w rodzinnym mieście i wskazał jego najbliższych współpracowników. Por.: J. Chrzanowski, Jan Libsz i inni zapomniani bohaterowie, "Dziennik Łódzki" (Dodatek regionalny "Tydzień Zduńskowolski") 2003, nr 172, s. 8.
5. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/105 Dochodzenie w sprawie aresztowania Jerzego Rutkowskiego, k. 22. Materiał do łódzkiej siedziby Gestapo przesłała komendantura Sipo i SD w Warszawie już 26 IV 1944 r. W tajnej notatce scharakteryzowano również postać majora jako zdolnego działacza niepodległościowego z "generacji piłsudczykowskiej i młodego nacjonalisty polskiego".
6. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/105, Dochodzenie w sprawie kolportażu ulotki "Die Ostwache" (1942-1943), k. 6-15; Ibidem, 1/63, Dochodzenie w sprawie rozpowszechniania wydawnictw akcji "N": "Erika", "Der Durchbruch" i "Der Frontkämpfer", k. 1-44; Ibidem, 1/77, Dochodzenie w sprawie ulotki "Deutsche Volksgenosse" (1942), k. 1-4. Wiosną 1944 r. Niemcy zlikwidowali w Warszawie szereg punktów kolportażowych prasy "enowskiej" i zatrzymali redaktora "Die Ostwache" Stanisława Wronę. Nie udało się natomiast pochwycić redaktora naczelnego i koordynatora akcji "N" T. Żenczykowskiego, choć zagarnięto jego żonę Daromiłę.
7. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/90 Korespondencja i donosy powstałe na potrzeby Akcji "N", k. 83-86; Ibidem, 1/99, Lista urzędów niemieckich w Łodzi, do których wysłano ulotki propagandowe z Akcji "N", k. 37.
8. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/116 Przechwycony materiał akcji "N", k. 36. Odezwa Socjaldemokratów ze "Związku Spartakusa" z 20 XI 1941 r.
9. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/8744, Notatka dotycząca zatrzymania H. Kłąb z 25 V 1944 r. i Ocena przesłuchania, dokonana przez funkcjonariusza Gestapo Jana Tamma z 7 VI 1944 r., k. 16. Por.: H. Szwarc, Kobiece więzienie gestapo w Łodzi w ostatnim okresie okupacji, "Przegląd Lekarski" 1972, nr 1, s. 196-202; K. Lesiakowski, Halina Kłąb - "Jacek II" (1923-2002). Losy żołnierza wywiadu Okręgu Łódź AK "Barka", "Rocznik Łódzki" 2004, t. 51, s. 131-144.
10. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/330, Rozpowszechnianie ulotek o treści antyhitlerowskiej (1941-1944), k. 80-87.
11. AIPN Łd, Gestapo Łódź, 1/8763, Skorowidz więźniów Gestapo przy ul. Sterlinga 16 w Łodzi za 1944 r., k. 8; Ibidem, 1/8433, Akta personalne funkcjonariusza Gestapo Jana Tamma, k. 1-22. Przy zatrzymanym znaleziono dokumenty na nazwisko Johann Libsz, zaś w rubryce miejsce zamieszkania widniała nazwa Albert Breyerstr. 11 [Breyer 1915-1918; Brajer 1918-1933; Murarska 1933-1939; Maurergasse 1940-1945; Murarska od 1945 r.].