Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Adolf Horak czyli biskup w fabryce

Rody fabrykanckie cz. II Leszek Skrzydło

W połowie lat 90., kiedy telewizja polska emitowała mój serial "Rody fabrykanckie", otrzymałem list z Katowic, od pani Lucyny Godeckiej, którego dłuższy fragment pozwolę sobie przytoczyć:

"Rodzina mojej mamy pochodziła z Warszawy, a jej dwie siostry pracowały u fabrykanta łódzkiego, Niemca z pochodzenia. Był to pan Horak, który mieszkał w Łodzi i tam była fabryka. W Warszawie, ul. Gęsia 2, w budynku dwupiętrowym mieściła się hurtownia fabryki p. Horaka. Ciotki (Eugenia i Michalina Balewskie) były zatrudnione jako księgowe. Często będąc w Warszawie u babci chętnie chodziłam z ciotkami do hurtowni. Imponowały mi ogromne pomieszczenia wypełnione materiałami. Pamiętam z tłumaczeń ciotki, że towary produkowane są w Łodzi. Były to tkaniny bawełniane: materiały pościelowe w kratę niebieską i czerwoną, używane dawniej na wsi, kretony fartuchowe oraz bardzo ładne wzorzyste satyny. Pan Horak z całą rodziną mieszkał w Łodzi, ale często przyjeżdżał do Warszawy. Utrzymywał też część łóżek w szpitalu dla swoich pracowników. W pewnym okresie leżała tam ciotka Michalina. W domu u babci było zdjęcie z jej pobytu w szpitalu w towarzystwie pracowników i p. Horaka. Kiedyś, przed rokiem 1989 z okazji 1 Maja, w telewizji występowała dawna pracownica z fabryki Horaka. Wówczas dostała odznaczenie jednocześnie z Pstrowskim. Stwierdziła, że p. Horak całymi latami nie płacił wynagrodzeń. Z zapamiętanych opowiadań myślę, że jest to sprawa zupełnie niemożliwa. Ta pani nie przypuszczała, że ktoś z młodszych może znać tę sprawę. Gdybym mogła pomóc swoimi wspomnieniami w tym cyklu, będzie mi miło."

Niestety pani Godecka nie mogła pomóc. Zmarła w 1997 r. Warto było jednak spróbować pójść tym tropem, tropem wspomnień, tym bardziej, że o Adolfie Horaku nie ma zbyt wielu przekazów, a przecież był, działał, zapisał się w historii Łodzi i zostały po nim widoczne ślady. Najwięcej na ten temat można znaleźć we wspomnieniach prof. Lucjana Kieszczyńskiego, który jako młody chłopak pracował w fabryce przy ul. Pabianickiej. W odtwarzaniu historii rodziny i fabryki Adolfa Horaka będę się często na te wspomnienia powoływał.

Założycielem fabryki był Józef Horak (ur. w 1839 r.). Przedsiębiorstwo musiało nieźle prosperować, bo pod koniec swojego życia fabrykant (zm. w 1904 r.) awansował do średniej grupy burżuazji z majątkiem ok. 80-100 tys. rubli. Wiadomo też o nim, że był baptystą i to gorliwym, a tę swoją gorliwość przelał na syna, Adolfa, który po nim przejął i zakład i misję szerzenia zasad owej wiary na wszelkie dostępne sposoby.

Tkalnia mechaniczna Adolfa Horaka mieściła się początkowo na ul. Buresza 9 (Piekarska). Zatrudniała w pierwszym okresie 20 robotników, później zatrudnienie wzrosło do 96 osób. Nie była to duża fabryka. Zakład włókienniczy z prawdziwego zdarzenia, duży i nowoczesny, założył przy ul. Staszica (obecna ul. Pabianicka 184/186). Ale ten odcinek Pabianickiej (od wiaduktu w kierunku Pabianic) aż do II wojny światowej to była Ruda Pabianicka. Wydaje się, że Adolf Horak był tu od zawsze, to jest od urodzenia w 1880 r.

Kilka słów o Rudzie Pabianickiej. Jeszcze w 1822 r. była to mała wieś - 7 domów, 62 mieszkańców, jeden folwark i kilka gospodarstw rolnych. Coś zaczęło się dziać w latach 30 XIX w., kiedy Ludwik Geyer kupił dawną wieś i postawił tu cukrownię oraz gorzelnię. Interesu na tym nie zrobił, wszystko sprzedał, a w 1874 r. A. Meister założył tu farbiarnię i wykańczalnię tkanin jedwabnych (był to początek późniejszych Zakładów Przemysłu Jedwabnego "Pierwsza"). Niedługo potem pojawiły się inne fabryki, w tym najważniejsza A. Horaka. I tak w sąsiedztwie fabryk zaczęło się rozwijać przedmieście łódzkie (analogicznie jak w innych podłódzkich wsiach: Chojny, Karolew, Dąbrowa, Widzew...). Mieszkali tu najbiedniejsi przybysze, którzy za chlebem ciągnęli do Łodzi, a których nie było stać na drogie mieszkanie w samym mieście. W Rudzie mieli dach nad głową trzy razy tańszy, tylko do pracy było daleko. Pierwszy tramwaj z Łodzi do Rudy dojechał w 1910 r., wcześniej, bo w 1902 r. ruszyły tramwaje do Pabianic. Oblicza się, że na przełomie wieków na przedmieściach Łodzi mieszkała 1/3 ludności łódzkiego ośrodka przemysłowego. Nie trzeba też dodawać, że powstające daleko od centrum fabryki miały najtańszą siłę roboczą pod ręką. To dla Horaka przystępującego do działalności w przemyśle był ważny argument. Tych argumentów mogło być więcej. W Rudzie Pabianickiej powstała duża kolonia niemieckich osadników, stąd Rudę nazywano nawet "Małym Berlinem". Obecność Niemców - w większości protestantów - stwarzała dodatkowe szanse dla misyjnej działalności Horaka. Powszechnie wiadomo, że do pracy przyjmował w pierwszej kolejności baptystów, a następnie tych, którzy godzili się przejść na nową wiarę. To przejście chyba najmniej skomplikowane było w łonie protestantyzmu, choć trafiało się niemało katolików, którzy w pogoni za kawałkiem chleba, również godzili się na przyjęcie "dorosłego" chrztu. Nie wnikajmy na ile to było szczere.

Kim byli, a i nadal są, baptyści? Jest to odłam wyznania protestanckiego, powstały w XVII wieku w Anglii. Baptyzm uznaje tylko chrzest dorosłych poprzez zanurzenie w wodzie, do czego potrzebna jest pełna świadomość, a takiej niemowlę przecież nie ma. Jedynym autorytetem w sprawie wiary i obyczajów jest Biblia. Poza tym w życiu codziennym obowiązuje tolerancja. Baptyzm opowiada się też za całkowitym rozdziałem kościoła od państwa. Światowy Związek Baptystów zrzesza 21 milionów członków, z czego ok. 18,5 miliona mieszka w USA, gdzie baptyści stanowią najliczniejsze wyznanie protestanckie. Martin Luter King, wybitny kaznodzieja, działacz i laureat Nagrody Nobla był również baptystą.

Wyznanie to pojawiło się na ziemiach polskich ok. 1858 r., a zaczęli je propagować osadnicy niemieccy przybywający m.in. do łódzkiej "ziemi obiecanej". Jedną z kolonii założyli w Rudzie Pabianickiej. Fabryka Horaka, a ściślej baptyści tam zatrudnieni, stanowili autonomiczną grupę wyznaniową - inaczej zbór. Na czele zboru stał prezbiter czyli biskup. Tutaj był nim sam Adolf Horak. Do pomocy miał diakona, którym był dyrektor techniczny zakładów Ryst. Nabożeństwa odprawiali w budynku obok zakładów, a ceremonie chrztu przez zanurzenie odbywały się na stawie obok willi Horaka.

Zarząd fabryki składał się wyłącznie z baptystów: prezesem był Adolf Horak, członkami zarządu - Frieda, jego żona, Adolf junior, ich syn, Adolf Speidel zięć i Katarzyna Horak, synowa. Podobnie było z całym kierownictwem administracyjno-technicznym, w którym na zasadzie wyjątku od reguły znalazł się kierownik techniczny Jordan - jedyny katolik w tym towarzystwie.

Złośliwi twierdzili, że gmina wyznaniowa potrzebna była Horakowi ze względów czysto praktycznych. Jako przełożony zboru dostawał z USA pokaźne sumy na prowadzenie duszpasterskiej działalności, a prowadził ją tak, żeby z tego starczyło jeszcze na potrzeby fabryki, np. zakup maszyn. W celu pozyskania nowych wyznawców wydawał broszury, rozprowadzane głównie wśród robotników fabryki. W tych broszurach były zawarte podstawowe zasady wiary i ogólne normy moralne, poszerzone o konkrety: nie wolno się lenić w pracy ani kraść towarów z fabryki, należy być pracowitym, nie słuchać podszeptów ludzi, którzy wzywają do różnych awantur w fabryce itp. Taki cichy i pracowity pójdzie do raju, a leń i podżegacz - do piekła.

Rodzi się pytanie, jak sam Adolf Horak przestrzegał tych zasad na co dzień? Nie był gołosłownym propagatorem swojej wiary. On i jego żona Frieda należeli do współzałożycieli Łódzkiego Ewangelicko-Baptystycznego Towarzystwa Dobroczynności "Wifleem". Celem tego Towarzystwa było niesienie pomocy chorym i biednym, a także przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Z tym ostatnim problemem stykał się Horak osobiście w swoim domu. Jego syn Willy, według relacji ówczesnych świadków, był utracjuszem. Mówiono, że za ćwiartkę i Chrystusa by sprzedał. Podobno większą sumę pieniędzy, które dostał od ojca na załatwienie jakiejś transakcji dla fabryki, po prostu przehulał.(1).

W sprawach żywotnych dla zakładu Adolf Horak postępował jak normalny fabrykant. Strajki w jego fabryce nie zdarzały się zbyt często, nieraz były tylko wyrazem solidarności ze strajkującymi w innych zakładach, ale i tu dochodziło do zatargów między robotnikami, a dyrekcją. Tak było w 1938 r. Prasa pisała wówczas o strajku, który objął całą załogę - 3000 osób. Chyba liczba ta została zaokrąglona nazbyt wysoko. Z innych źródeł wynika, że zatrudnienie wynosiło wtedy 1440 osób. Zatem lepiej przyjąć określenie "cała załoga". Poszło o nowy regulamin pracy i o kary za różne drobne wykroczenia. Kara miała być za wszystko: za oddalenie się od swego warsztatu pracy, za zbyt długie przebywanie w ustępie czy w sali jadalnej, nie mówiąc już o spóźnieniach do pracy czy o drzemce na nocnej zmianie. Horak początkowo ani myślał o jakichkolwiek rozmowach kiedy jednak o strajku było już głośno w całej Polsce, bo i prasa centralna o tym pisała - zgodził się na negocjacje. W rezultacie dyrekcja tabelę kar jednak cofnęła.

Podobny zatarg miał miejsce wcześniej, jeszcze w okresie wielkiego kryzysu. Ogólnoświatowy kryzys z początku lat 30. dotknął również zakłady Horaka, który usiłował ratować swoją firmę obniżając koszty produkcji i płace robotnikom, redukując zatrudnienie (do 900 osób) i zmieniając organizację pracy. Wymyślił, żeby tkacze pracujący na 2 krosnach obsługiwali jednocześnie trzy, a nawet cztery warsztaty. W czerwcu 1932 r. zastrajkowało 500 tkaczy i to skutecznie - Horak wycofał się z tego pomysłu, ale w kilka miesięcy później postanowił obniżyć wszystkim zarobki o 15%. I znów wybuchł strajk, ale tym razem - wobec zdecydowanej postawy fabrykanta - w obawie przed utratą pracy robotnicy musieli ustąpić.

I jeszcze jeden przykład postawy Horaka jako fabrykanta, a nie biskupa. Była ustawa z 1921 r., która mówiła wyraźnie, że nie wolno organizować w fabrykach III zmiany, czyli nocnej. Fabrykanci w pogoni za zyskiem starali się omijać ten zakaz, a i robotnicy nie podnosili głosu, bo mieli za III zmianę dodatkową zapłatę. W latach 30. Ministerstwo Opieki Społecznej nasiliło akcję zakazu pracy nocnej. W oficjalnych sprawozdaniach żaden fabrykant nie przyznawał się do utrzymywania III zmiany. "Nie wiem, na ile ta akcja udała się - pisze w "Pamiętniku" prof. Kieszczyński. - Wiem tyle, że u Horaka pracowano cały czas na noc, także i ja, gdy skończyłem 18 lat."

Fabryka Horaka przekształciła się w spółkę akcyjną w 1929 r. i przyjęła nazwę - Zakłady Włókiennicze Adolf Horak Sp. Akc. Firma produkowała wyroby wełniane, fartuchowe, pościelowe, ubraniowe, dodatki krawieckie, produkowała też popelinę i satynę na koszule i chałaty. Miała swoje filie i składy w Warszawie, Krakowie, Bielsku i we Lwowie. Kapitał spółki wynosił 5 milionów złotych. Fabryka się rozwijała, chętnych do przejścia na wiarę baptystów nie było, więc Horak przyjmował do pracy bez żadnych warunków wstępnych; łatwiej było teraz o zatrudnienie Polakom jak i w ogóle katolikom. Mimo to aż do II wojny znaczną część robotników stanowili Niemcy, a administracja w całości była niemiecka. Dotyczyło to także majstrów i kierowników działów, gdzie przewaga byłą po stronie Niemców i baptystów. Jeżeli trafił się w tym towarzystwie Polak, to o specyficznych cechach, które musiał Horak wcześniej zauważyć. Jedynym majstrem Polakiem na tkalni był niejaki Maliszewski, który w czasie okupacji okazał się zwykłym szpiclem - donosił na Polaków do administracji niemieckiej. W 1945 r. w obawie przed aresztowaniem przez władze bezpieczeństwa - powiesił się w ubikacji na pasku.

W pełnej napięcia końcówce lat 30 tuż przed wybuchem wojny, kiedy animozje polsko-niemieckie nieraz dawały znać o sobie, wydarzyło się coś, co zwróciło powszechną uwagę opinii publicznej. W 1939 r. ogłoszono ogólnopolską zbiórkę na Fundusz Obrony Narodowej. W fabryce Horaka zbiórkę zorganizowano przy aktywnym udziale związków zawodowych, ale też przy poparciu dyrekcji. To jeszcze nie koniec. "Głos Poranny" podał, że fabryka Horaka znalazła się na 1 miejscu w Łodzi, jeśli chodzi o ilość zebranych pieniędzy. "Robotnicy, pracownicy, dyrekcja i zarząd firmy Adolf Horak w Rudzie Pabianickiej - pisała gazeta - zadeklarowali na Fundusz Obrony Narodowej 26 185 zł". Trzeba przyznać, że nie była to mała suma. I rzeczywiście - Horak w swym postępowaniu był nieprzewidywalny.

Atmosfera sierpnia 1939 r. była gorąca. Rosła histeria antyniemiecka. W fabrykach tworzyły się różne komitety, które chciały oczyścić z hitlerowców swoje zakłady. U Horaka działo się podobnie, zorganizowano pikietę pod portiernią pod hasłem: Nie wpuścimy hitlerowców do fabryki! Ale jak odróżnić hitlerowca od Niemca, który takich sympatii nie podzielał? Znaleziono wyjście - w ogóle nie wpuszczać Niemców! Było spore zamieszanie, na drugi dzień policja przywróciła porządek, ale nastrojów to nie uspokoiło.

Wybuchła jedna wojna i sytuacja w fabryce uległa kolejnej zmianie, ale w przeciwnym kierunku. W listopadzie 1939 r. dyrekcja zakładu zaczęła redukować zatrudnienie - wymówienia dostawali przede wszystkim Polacy. Sytuacja Polaków zmieniła się trochę na korzyść rok później, kiedy z niemieckiej załogi Horaka wielu młodych ludzi powołano do wojska. Stanowiska pracy nie mogły pozostać puste, produkcji nie wolno było zaprzestać, bo teraz wszystko szło na potrzeby Wehrmachtu. Fabrykę opuszczały tkaniny przeznaczone na mundury wojskowe. Dopuszczono więc do pracy również Polaków.

Warto za prof. Kieszczyńskim przytoczyć dwa epizody z czasów okupacji. W związku z dużym zapotrzebowaniem ze strony wojska na tkaniny od Horaka w fabryce wprowadzono 12-godzinny dzień pracy. W tej sytuacji ważnym oddziałem zakładu stała się stołówka, gdzie pracujący tyle godzin robotnicy mogliby się pożywiać. Wydawanie posiłków jednak źle zorganizowano, wszystkich denerwowała powolna, nieliczna obsługa, ale największym problemem było "podłe żarcie". Polscy robotnicy sarkali, ale nie śmieli protestować. Zaprotestowali robotnicy niemieccy, i to bardzo ostro - zastrajkowali żądając skrócenia dnia pracy i lepszych posiłków. Ktoś doniósł do gestapo, szybko zjawiła się policja i zaczęła szukać prowodyrów, podejrzanych chcieli brać od razu ze sobą. Tu Horak zajął twarde stanowisko - nie godził się, aby kogokolwiek zabierać z fabryki, bo grozi to załamaniem zamówień wojskowych, chyba, że policja chce wziąć odpowiedzialność na siebie. Poza tym to nie jest strajk polityczny, tylko zatarg na tle stołówki i on sam da sobie z tym radę. Tak też się stało - sytuacja w stołówce uległa poprawie, a dzień pracy skrócono do 10, potem nawet do 8 godzin. Rytm produkcji w czasie lat wojny był często nieregularny, na ogół pracowano po 3-4 dni w tygodniu. Sytuacja w fabryce daleka była od normalności. Mnożyły się małe sabotaże, szukano sprawców (i słusznie) wśród polskiej części załogi, na ogół bez skutku. Według przekazanych relacji Niemcy na ogół bardzo źle odnosili się do polskich robotników, traktując ich z wyższością, jak gawiedź do czarnej roboty. Ale taka postawa nie dotyczyła baptystów - oni traktowali Polaków nie jak wrogów, ale jako bliźnich, z tolerancją, bo tak im nakazywała ich religia.

I drugi epizod - z wątkiem miłosnym w tle i tragedią. Pracownica tkalni Marysia zakochała się w Helmucie - Niemcu, który nie poszedł na front, bo utykał na jedną nogę. Pracował w fabryce jako windziarz. Była wielka miłość i łzy. Młodzi ze zrozumiałych względów kryli się przed ludźmi. Taki związek w opinii obu nacji był nie do zaakceptowania. Okazało się, że Marysia jest w ciąży. Rodzice wyrzekli się córki, nie chcieli niemieckiego dziecka w rodzinie. Helmut również był szykanowany przez swoją rodzinę i nic w tej sprawie nie mógł zrobić. Zrozpaczona dziewczyna rzuciła się pod pociąg. I tu do akcji wkroczył Horak. Wbrew stanowisku hitlerowców, których miał w fabryce niemało, urządził ofierze nieszczęśliwej miłości wspaniały pogrzeb na koszt firmy, zamówił też na tę okazję olbrzymi wieniec. Koleżanki Marysi z pracy dostały wolny dzień, aby mogły wziąć udział w pogrzebie. Na cmentarzu byli też polscy robotnicy, którzy wtedy mieli wolne i baptyści z fabrycznej załogi. Po tej tragedii Helmut zwolnił się z pracy w fabryce u Horaka i wyjechał gdzieś w nieznane.

Wojna miała się ku końcowi. Armia Czerwona była coraz bliżej Łodzi. Horak, podobnie jak większość fabrykantów niemieckiego pochodzenia, robił gorączkowe przygotowania do wyjazdu. Postanowił ze zgromadzonego przez lata majątku wziąć jak najwięcej. Park maszynowy fabryki był co prawda wcześniej przetrzebiony przez hitlerowców, którzy rekwirowali masowo przede wszystkim części maszyn z metali kolorowych, ale również Horak miał co ze sobą zabrać, m.in. cenniejsze maszyny i główne części turbiny.

Wyzwolenie Łodzi dla fabryk oznaczało plądrowanie, palenie i po prostu szabrowanie. Smutny los spotkał oba pałacyki Horaków stojące tuż przy fabryce, które częściowo wypalono i rozkradziono ich wyposażenie. W fabryce zaczęto porządki, ale produkcji nie można było od razu uruchomić. Za duże były ubytki w maszynach, sprzęcie i surowcach. Pierwsze krosna (szesnaście) ruszyły w marcu 1945 r. Niedługo potem koło Poznania znaleziono przypadkowo skrzynie z napisem "A. Horak". W środku były owe części turbiny, bez których fabryka nie mogła normalnie pracować.

Przy ul. Pabianickiej 184/186 pracują dziś Zakłady Przemysłu Bawełnianego "Alba". Wcześniej, przez długie lata powojenne, fabryka nosiła jeszcze imię Armii Ludowej.(2)

Przypisy:
(1) Najprawdopodobniej chodzi tu o Artura Forwerka, którego ojcem był nieślubny, przyrodni brat Adolfa Horaka, a który został usynowiony przez Adolfa i Frydę - przyp. red., informacja ta pochodzi z publikacji "Ruda Pabianicka - Echa przeszłości").
(2) Obecnie fabryka nie istnieje.