Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Nasza, kochana "Muza" i inne kina

wspomnienia Klubowiczów

Kino Muza

Piotr Zygmunt Kołakowski: Temat "Muzy", co prawda, od czasu do czasu przewijał się w rozmowach, ale ze względu na ogromne zasługi w kształtowaniu zmysłu artystycznego wielu pokoleń Rudzian, godzien jest szczególnego wyróżnienia. Któż z nas nie pamięta Pana kierownika, bileterek, kasjerek, podrabianych dat urodzenia w legitymacji szkolnej, spędów na "Dni Filmu Radzieckiego", pierwszych randek, koników przed kinem etc, etc.?

Ja swoją przygodę z "Muzą" rozpocząłem w wieku 7 lat. A moim pierwszym filmem był "Giuseppe w Warszawie" z Cybulskim w roli głównej. To był jakiś 1965 r. Z wrażenia nie mogłem spać całą noc. Pamiętam, że nie chcieli mnie wpuścić do kina, bo film był od 14 lat. Ale byłem z mamą i jakoś wyperswadowała kierownikowi, że będzie mi zasłaniać oczy (sic!), jak będzie coś obscenicznego. O uszach nie było jakoś mowy.

Zbyszek Frontczak: Ja też pierwsze filmy kojarzę z "Muzą". Były to: "Skarb Tarzana" i amerykańska wersja "Alibaby" i... oczywiście "Zdobycie Berlina" z dzielnym Aloszą, "Zwiarowane lotnisko", "Świat się śmieje" itd.

Elżbieta Świderska: Ja, swój pierwszy film oglądałam oczywiście w "Muzie" - amerykański "Pięciu Zuchów", historia 5 braci, żołnierzy podczas II wojny. Pamiętam do dzisiaj. Na "Lady Hamilton" z Oliwierem i Vivien Light byłam 7 razy, wylałam wiadro łez, ostatni raz zaczynałam płakać wychodząc z domu, tuż za furtką. Oj,piękny film i biedna Lady. Na radzieckie filmy,chodziliśmy ze szkołą.

Danuta Ignasiak: Ja w kinie "Muza" poznałam swoją pierwszą miłość. Film był od 16 czy od 18 lat, a ja miałam chyba 15. Film - "Słaba płeć", a moja pierwsza miłość to Alan Delon.

Jerzy Andrzej Ciemnoczułowski: Co mnie pozostało z "Muzy" w pamięci, to: charakterystyczne trzystopniowe przygaszanie światła z dźwiękiem, przeszklone drzwi wejściowe do tego szczęścia, za którymi czaiły się te cerbery i natrętne pytanie - wpuści, nie wpuści?, niezapomniane Kroniki, pierwszy mój film, "Irena do domu", komedia polska. Oczywiście z rodzicami, bo Pan Okrojek szczególnie pilnował moralności. No i te fotosy przed kinem, które zawsze chodziliśmy oglądać ("goła baba"):)

Natalia Salamon A mnie Muza kojarzy się z Mostem na rzece Kwai. Na przerwie poszliśmy do znajomych nad pocztę na herbatę i wróciliśmy na drugą część... I zapach pamiętam jeszcze...

Leszek Leonard Anuszczyk Pierwszy raz w kinie "Muza" byłem na ostatnim, trzecim seansie, nielegalnie (bez biletu), ale z pomocą Pani bileterki. Dzieci Pani bileterki i kasjerki pochodziły tak jak my z Chachuł. Chachuły w tym czasie to była jedna wielka rodzina. Było to ciepłe późne lato 1943 r. To były czasy okupacj niemieckiej, nie było w tym kinie ani kolejek, ani koników. Padł sygnał pocztą pantoflową: "- Idziemy do kina". Każdy wiedział, że zbiórka była na mostku, pod Chachulską Górką. Zebrało się około 20-cioro dzieciaków w różnym wieku, ja razem z siostrą. Jak zwykle ja byłem najmłodszy. Pognaliśmy przez Chachulską Górkę, osiedle pracowników lotniska, uliczką do cmentarza, po podstawionych kamieniach przez murowany parkan na cmentarz, na przestrzał, potem znów po podstawionych kamieniach przez murowany parkan cmentarza na drugą stronę już jesteśmy z tyłu kina Muzy. Tam czekaliśmy na ostatni seans i po kronice, przed filmem drzwi boczne z lewej strony, otwierała pani bileterka. Jej dzieci wchodziły jako pierwsze. Nie było nas widać, jak skuleni niby wąż, utworzony z ludzkich postaci, sunęliśmy bezszelestnie wzdłuż ściany, z lewej strony sali. Po cichu, bez szemrania zajmowaliśmy miejsca. Tuż przed końcem filmu Pani bileterka dawała sygnał i cały wąż robił w tył zwrot i cichutko, bezszelestnie, wykorzystując chałaśliwe sceny filmu, chyłkiem wycofywał się w ciemność nocy. Droga powrotna prowadziła jak zwykle przez cmentarz...

Piotr Zygmunt Kołakowski: Za komuny, przed załamaniem inflacyjnym lat 90, bilety kosztowały 12 zł (I miejsca) i 8 zł (II miejsca). Balkon był chyba droższy ( 15 zł?). Na extra filmy były extra ceny - od 15 do 30 zł. Poranki były w cenie 4 - 4,50 zł). Bilety były w krążkach, z których odwijano bilet wraz z kuponem kontrolnym. Pani kasjerka była ubrana w satynowy fartuch i natychmiast poznawała ewentualną podróbkę daty urodzenia w legitymacji szkolnej. Chodziły słuchy, że w razie wątpliwości co do wieku, Pan Kierownik miał na podorędziu zadania matematyczne odpowiednie dla każdego przedziału wiekowego, ale ja się z czymś takim nie spotkałem, a nie raz usiłowałem pójść na niedozwolony film, no i nie wyglądałem na swój wiek, co mnie bardzo bolało.

Drzwi wahadłowe do westybulu były na lewo od kasy. Wejścia do zaczarowanego świata pilnowały Panie Bileterki, a czasami Pan Kierownik. Westybul był obwieszony czarno-białymi zdjęciami gwiazd. Najbardziej utkwiło mi w pamięci zmysłowe zdjęcie Brigitte Bardot. W sali panował półmrok rozświetlony kinkietami, na podłodze chodnik z włókna kokosowego, ściany pomalowane na kolor pomarańczowo-ceglasty, pokryte barankiem. Do sali kinowej wiodło dwoje dwuskrzydłowych drzwi. Na ścianach była boazeria. Zakochane pary siedziały zwykle w ostatnim rzędzie, dzieciaki w pierwszym. Westybul miał pięterko, z którego drzwi wiodły na balkon sali kinowej. Na piętrze była ogromna palma i bufet z cukierkami i ciasteczkami - dość nieregularnie otwarty.

Piotr Czech Mój pierwszy seans w "Muzie" i chyba w ogółe w kinie, był westernem. Niestety, tytułu nie pamiętam. Była to opowieść o walce Indian z białymi i z wątkiem miłosnym białego bohatera do córki wodza indiańskiego... co oczywiście pomogło w zakończeniu konfliktu. Byłem z rodzicami i mocno jeszcze poniżej granicy wieku. Nie było problemu, bo Tato znał obsługę i jeśli szliśmy do kina z Tatą, nigdy nie kupowaliśmy biletu. Tato dawał stosowną gratyfikację, banknotem schowanym w dłoni, którą podawał bileterowi. Dla takich gości obsługa miała zawsze jakieś "zarezerwowane" miejsca.

Jerzy Andrzej Ciemnoczułowski: To chyba była "Ostatnia walka Apacza". Też to pamiętam, powtarzano to w TV.

Zbyszek Frontczak: Ten film i "Wojownik Indiański", to były pierwsze filmy amerykańskie po długiej przerwie. W jednym z nich chyba grał Burt Lancaster. Ja pamiętam pierwszy film od lat 18-tu, który zaliczyłem mając lat 16. "Piękności nocy" z Giną Lollobrigidą - tam już naprawdę zobaczyłem gołą... Na film Fanfan Tulipan niestety nie wszedłem.

Zbigniew Okruszek: Za późnej komuny już nie chodziłem do "Muzy", dlatego pamiętam zamierzchłe czasy, kiedy bilet na 1-sze miejsca (z tyłu) kosztował 3,60 zł, bilet na 2. miejsca - 2,40 zł, a na niedzielny poranek dla dzieci - 75 gr. Podziwiam waszą pamięć, bo ja swojego pierwszego filmu nie pamiętam. Wot sklerioza. Utkwił mi natomiast znakomity, jak mi się wtedy wydawało, film radziecki "Świat się śmieje", który oglądałem w objazdowym kinie w Tuszynie. Pamiętam bogaty wystrój elewacji "Muzy" w październikowe Dni Filmu Radzieckiego. Kiedyś w trakcie seansu jakiegoś ruskiego filmu partyzanckiego, tak się rozgrzaliśmy, że na cześć naszych, którzy dawali łupnia szkopom zaczęliśmy rzucać do góry czapki, a siedzieliśmy w 1. rzędzie. Sala była pełna. Skończyło się interwencją Okrojka, który wziął nas za frak i wyprowadził na zewnątrz grożąc jeszcze, że doniesie ojcu. Do dziś przez Okrojka nie wiem, czy nasi zwyciężyli.

Wyjście z sali było z boku i prowadziło na podwórze porośnięte tujami. Pamiętam jeszcze zapach roztartych igieł tych tui. Pamiętam koników na co bardziej atrakcyjne filmy i długaśne, wylewające sie na ulicę kolejki do kasy...

Piotr Zygmunt Kołakowski: Przed seansem była zawsze Polska Kronika Filmowa. Kręcona była na taśmie czarno-białej za wyjątkiem 1 maja i 22 lipca, gdzie używano filmu kolorowego produkcji VEB Filmfabrik Wolfen. Po kronice zapalało się na chwilę światło i wpuszczano maruderów. Potem następowała emisja filmu dodatkowego. Przeważnie był to krótki metraż o kolejnej gospodarskiej wizycie tow. Gierka u górników albo podczas akcji żniwnej:
- I jak tam towarzysze, sypie?
- Sypie towarzyszu I sekretarzu. Towarzysz prezes naszego GS-u i cały kolektyw stara się jak może.
- A sznurek do snopowiązałek jest?
- Ano jest, w zeszłym roku na odcinku sznurka były pewne trudności, ale teraz idzie ku lepszemu i jest...

Czasami zdarzały się perełki. Pamiętam film krótkometrażowy o prządkach przędzalni mokrej w Zakładach Lniarskich w Żyrardowie. BHP-owiec zaopatrzył kobiety w drewniaki, które po nasiąknięciu wodą ważyły po kilogramie. Potem film znikł z ekranu po tym, jak Wolna Europa go wychwalała. I WRESZCIE SZCZĘŚLIWI MOGLIŚMY NAPAWAĆ OCZY SZCZĘŚCIEM - NIESZCZĘŚCIEM STEFCI RUDECKIEJ ALBO INNEJ GODZILLI...

Aha, a pamiętacie krótki okres, jak przed seansem był krótki występ artystyczny? Czyniono tak przed atrakcyjnymi filmami, tak aby był tytuł do podniesienia ceny. Był też okres, kiedy "Muzę" chciano zrobić kinem premierowym, bowiem posiadała statut KINA I KATEGORII. Wtedy byłyby w Muzie "Konfrontacje". Ciekawe, czy młodzież wie, co to takiego?

Mika Kobylińska: Jedyne konfrontacje w "Muzie" to konfrontacje z wpuszczającym i sprawdzajacym legitymacje ;) A tak poważnie to na "Konfrontacje" chodziliśmy do "Przedwiośnia", a do DKF-u do "Energetyka"... Mam gdzies zostawione karnety a tam były chyba wypisane kina. Pamiętam że jednego roku byłyśmy z siostrą na kinowym sylwestrze, ale co ogladałyśmy to nie mam pojęcia.

Marzena Kubiak Kroniki Filmowe były na porządku dziennym. Pomijając Kroniki, jak miałam 14-cie lat, Pan Okrojek wpuszczał mnie na "Nosferatu Wampir" i na "Godzilla kontra gigant". To były czasy...

Jerzy Andrzej Ciemnoczułowski: Przed chwilą odbyłem podróż sentymantalną w przeszłość, film który najbardziej zapamiętałem z lat młodośći to "Miliony na wyspie", gdzie główny bohater miał ksywkę Żaba. Kiedy to było?. Puk w Google i już mam 1955 rok, czyli miałem 8 lat. Oczywiście film oglądałem w "Muzie", nawet robiłem wycieczki na Marysin by popatrzeć na fotosy, nie było kasy na ponowne oglądanie.

Marian Wojtasiński: "W pustyni i w puszczy", "Godzilla", "Amadeusz" - M. Formana najbardziej zapadły mi w pamięć. Z jaką ogromną niecierpliwością wyczekiwało się nowego plakatu w oknie reklamowym na ścianie budynku, zwiastuna kolejnej premiery, aby sycić wyobraźnię ...

Piotr Czech: Filmy "Winchester 73" oraz "Dyliżans" oglądałem już w trzecim rudzkim kinie. Właściwie, to ono było... drugie, bo pierwsze - to w RKS-sie na Zjednoczenia - już za moich czasów nie istniało. Czy już wiecie, co to za kino? No właśnie - w DKDiM na Sopockiej. Przez jakiś czas działał tam nawet filmowy klub dyskusyjny, co polegało nie tyle na dyskusji o filmie, co na prelekcji przed seansem...

Jakub Kobyliński: W odpowiedzi na pytanie Piotra - chodzi oczywiście o kino "Star". Bylo jeszcze w Rudzie czwarte kino, a własciwie to chyba pierwsze - na Rudzkiej, pomiędzy Kościołem, a posiadłością Kiorhassanów. Nazwy niestety nie pamiętam :(

Zbyszek Frontczak: Budynek tego kina w kształcie baraku rozebrano po wojnie przy rozbudowie klasztoru. Właścicielem był niejaki Fiszer.

Jakub Kobyliński: Kino to nazywało się Lonka :-) Jeśli jesteśmy przy tym temacie, to dowiedziałem się ciekawej rzeczy - Dziadek dziś opowiadał mi, że na rogu dzisiejszych ulic Krzywoń i Komunalnej również było kino. Niestety nic o nim nie wie, bo kiedy on był jeszcze dzieckiem, to już nie funkcjonowało...

Zbigniew Okruszek: Okazjonalnie projekcje filmowe odbywały się również w świetlicy Sp-ni "Wysokoprężnych" przy Reymonta 14/16. Oglądałem tam "Szerszenia"... Sopocka to osobny rozdział. Seanse, które ściągały całe rzesze dzieciarni i niezapomniane przygody Flipa i Flapa, Pata i Patachona, czy cała seria filmów Chaplina. Nie chodziłem chyba na DKF, bo nie pamiętam żadnych prelekcji...

Zbyszek Frontczak: Przypomnę co na temat kin na terenie Rudy Pabianickiej wspominała koleżanka Urszula Ruta: "Z powiadań mojej mamy wiem, że w Rudzie były dwa kina: na Zjednoczenia (do którego sama chodziła i kino "Muza" wybudowane rok albo dwa lata przed wybuchem wojny. Trzecim kinem, to mogło być kino objazdowe. Co jakiś czas (przed wojną oczywiście) wyświetlane były filmy w sali parafialnej przy drewnianym kościele przy ul. Farnej." Urszula często podaje ciekawe fakty, które przechodzą trochę bez echa. Może dlatego, że tamta część Rudy jest nam najmniej znana. Od siebie dodam, że kino "Muza" zaczęło działać od połowy 1938 r. Mama Urszuli ma znakomitą pamięć.

Mika Kobylińska: Tata mi powiedział że kino "Star" na Zjednoczenia było własnością p. Zautra (sorry, ale nie wiem jaka powinna byc pisownia tego nazwiska), do którego należała kamienica na rogu Pabianickiej/Zjednoczenia, tam gdzie sklep spożywczy. A jego synowie którzy, jak to tata określił, mieli smykałkę do interesów pobudowali nowe kino na Staszica - "Muzę". I tak jak pisze Zbyszek zaczęło działać krótko przed wojną.

Zbyszek Frontczak: Po stokroć prawda. Właścicielami kina "Muza" byli bracia Zauter (też nie znam pisowni). Kino "Muza" było na ówczesne czasy bardzo nowoczesne, z tzw ,"0," ekranem i najnowszym projektorem. Cieszyło się chyba dużym powodzeniem. Płaciło do kasy magistratu dwukrotnie większy podatek niż "Star". Był to tzw. podatek od filmów. w tamtych czasach też ściągano podatki od czego się dało. Stefański musiał płacić podatek od łodzi. Na podatek od kąpieli nie zgodził się starosta łódzki, twierdząc że kąpiel to nie przyjemność, lecz konieczność higieniczna.

Leszek Leonard Anuszczyk: Pamiętam kroniki filmowe Wojsk Radzieckich, oraz film "Upadek Berlina". Był on wyświetlany na jednym z budynków, na pl.Wolności, na przeciw ul. Nowotki. Był to 1946 r., ruch był wstrzymany. Cały plac był zapchany ludźmi cieszącymi się z odwetu. Główne role odgrywali żołnierze frontowi, prawdziwe sceny walk odbywały się na naszych oczach i, co ważne było w tym czasie, to nasze Wojska sprzymierzone dawały łupnia hitlerowcom. To było okrutne, ale piękne. Tak dawno oczekiwane...

Fotografia tytułowa udostępniona przez Piotra Czecha